czwartek, 29 grudnia 2011

Na opak.

I po świętach. Moje w tym roku były raczej nietypowe, biorąc pod uwagę te, które obchodziłam dotychczas. Z rodziną widziałam się tylko za pomocą skype, a na naszym wigilijnym stole zagościł indyk, którego z M. mieliśmy okazję przygotowywać poraz pierwszy;) Prezenty natomiast rozpakowywaliśmy w wigilijne południe, a pierwszy dzień świąt spędziliśmy miło u znajomych. A wszystko w radosnej atmosferze, co jest chyba najważniejsze. Wszyscy się chwalą prezentami widzę. Część moich prezentów czeka na mnie w Polsce i dostanę je w swoje łapy dopiero wiosną, mam nadzieję. 
Nie powinnam marudzić, bo wiadomo, że prezent to zawsze miły gest, ale w tym roku na moje prezenty złożyły się 3 rzeczy, które w złych zestawieniach bardzo mnie drażnią, mianowicie kolor różowy, złota lub srebrna nitka w ubraniach oraz fuuuterrrko. Trochę chciało mi się płakać jak to zobaczyłam. Wychodzę zresztą z założenia, że jeśli się kogoś nie zna za bardzo to nie powinno się mu dawać ubrań, wiadomo gusta i guściki. Ale nie ważne. Ważniejszy jest prezent od M., na który czekałam, jak zwykle zresztą, z niecierpliwością.
Forbidden Euphoria by Calvin Klein. Tutaj nuty zapachowe:
nuta głowy: malina, kwiat brzoskwini, mandarynka
nuta serca: jaśmin, orchidea tygrysia
nuta bazy: piżmo, kaszmir, paczula 
Zapach wybrałam sama, bo niestety często od różnych zapachów robi mi się źle i niedobrze. W zestawie był jeszcze perfumowany balsam do ciała (swoją drogą napchany silikonami i parabenami i ja się pytam DLACZEGO??). 
Napewno jest to zapach ciężki i raczej na wieczór. Ale to też myślę kwestia gustu. Utrzymuje się spokojnie całą noc. Bardzo przypadł mi do gustu i tylko chodzę i go wącham. No bo leżeć i pachnieć nie mogę cały czas;)
Nie mogę nawet długo spać tzn. nie wysypiam normalnej dawki 7 godzin ( a jedynie 3-4) z racji tego, że posypało się nam ostatnio kilka projektów do realizacji, które zajmują sporo czasu, a jak wiadomo najwięcej czasu jest w nocy. Tak się wczoraj złożyło, że zostaliśmy z M. sami w domu, co zdarza się sporadycznie i mogliśmy się oddać spokojnie pracy. Była to też okazja aby przygotować nasze ulubione sushi, którego nie jadłam już lata świetlne! 

Tak wyglądał nasz obiad(? jeśli posiłek o godzinie 21 można tak w ogóle nazwać). Myślę, że sushi można kochać lub nienawidzić. Ja pokochałam od pierwszego skosztowania i polecam! Szczególnie jeśli ktoś mieszka w Toruniu/w okolicach Torunia/wybiera się do Torunia. Koniecznie odwiedźcie Dom Sushi. Można też, tak jak ja, przygotować je sobie w domu. Bardzo prosta i przyjemna sprawa. 
Nie obyłoby się jednak bez czegoś na wzocnienie.

Zwykłe paluszki w czekoladzie, a tyle radochy. Kiedyś miałam w zwyczaju jeść paluszki z czekoladą, a tu proszę 2w1;) 

Jak widać trochę to wszystko u mnie na opak;) Tak jak lubię;P
Nowy Rok zbliża się niemiłosiernie. Szukam jakiegoś ładnego i niedrogiego kalendarza kieszonkowego. Mam silne postanowienie prowadzić taki kalendarz przez cały rok, a nie tak jak zwykle - góra do wakacji;)

Życzcie mi powodzenia w poszukiwaniach! Enjoy!

3 komentarze:

  1. góra do wakacji? u mnie kończy się na zapisaniu pierwszej, informacyjnej kartki! i pomyśleć, że kilka lat regularnie pisałam pamiętnik :O

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad! Jestem ciekawa Twojego zdania i opinii, nie czekaj więc i podziel się nią;)