niedziela, 27 listopada 2011

Niegrzeczna dziewczynka

Wieczory coraz dłuższe i ciemniejsze. Najlepszy czas na oddawanie się przyjemności czytania. O ile nie potrafię się pogodzić z długością dnia, o tyle książki zawsze ratują. 
Może dwa tygodnie temu przeczytałam kolejną książkę wspomnianego już wcześniej Llosa, mianowicie "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki".

Książka opowiada o wiecznym i głębokim uczuciu Grzecznego chłopca (Ricardo) do Niegrzecznej dziewczynki (zmieniała nazwiska w zależności od sytuacji w jakiej się akurat znalazła). On prosty, uczciwy i wielkoduszny, ona nastawiona na sławę i bogactwo, do których dążyła zresztą po trupach. Ona go zwodzi, on za nią tęskni.. Klimat książki jest niesamowity trzeba przyznać i cała historia zgrabnie opowiedziana. 
Irytowała mnie jednak postawa głównego bohatera, który został tyle razy wystawiony i zbluzgany przez swoją Wybrankę Serca, a mimo to wciąż do niej wracał.. Ale to tylko moje odczucia..
Polecam!

wtorek, 22 listopada 2011

Początki!

Szczęśliwy dzień nastał wczoraj! dotarła do mnie przesyłka z Polski! Był z nią ogromny problem. Dotarła ona bez problemu do Anglii, ale na miejscu okazało się, że pan dostarczyciel miał problem z adresem i zwrócił ją z powrotem na lotnisko. Dzwoniłam, pytałam: "Tak, dojdzie do pani w ciągu tygodnia". Taaa.. Wysłali ją do Polski.. Rodzice wysłałi ja więc drugi raz i w końcu ją mam :D Cała akcja wyniknęła z tego, że pozazdrościłam wam produktów z Polski i zniechęcona poszukiwaniami w angielskich drogeriach poprosiłam rodziców żeby wysłałi mi kilka rzeczy. 
Zacznę może od pielęgnacji twarzy. Naczytałam się i naoglądałam filmików na temat OCM i postanowiłam spróbować. Moja skóra jest sucha, przesuszona wręcz. Z naczynkami zmagam się odkąd byłam dzieckiem, a do tego mam tendencję do pojawiania się krostek i pryszczy. No i wągry;) Wiem, że w GB olejek rycynowy jest trudno dostępny więc takowy znalazł się w paczce. 
Wymieszałam go z olejem ze słodkich migdałów- wyczytałam, że jest odpowiedni dla suchej skóry. No i szmatki muślinowe z TBS. Wczoraj pierwszy raz myłam tak twarz i cudowne było to, że nie musiałam użyć żadnego toniku ani kremu, bo skóra była miękka i nawilżona. 
Poszukiwałam już od pewnego czasu kremu dostosowanego do skóry naczynkowej. Wiem, że w Polsce jest spory wybór tego typu kosmetyków i ceny są bardzo przyjazne. Jedyny krem, który znalazłam tutaj był z firmy Clarinse, ale cena skutecznie mnie odstraszyła. A Ziaja wypuściła nową serię;)
Rutinoscorbin; Ziaja Med Kuracja naczynkowa: krem na dzień i na noc; Ziaja Ulga krem wzmacniający naczynka krwionośne; Ziaja krem pod oczy w bławatkiem; Perfecta maseczki nawilżające migdały o miód; Rival de Loop olejkowe rybki.

Wczoraj również rozpoczęłam akcję wzmiacniającą moje włosy. Już jakieś czas temu zażywałam tabletki Vitapil, które poprawiły ich kondycję. Teraz będę się jeszcze wspierać szamponem Radical, masażerem głowy, aby poprawić ukrwienie skóry głowy oraz dwa razy w tygodniu zafunduję sobie olejowanie olejem kokosowym. Widać na zdjęciu jeszcze szampon z kostce firmy LUSH, którego używam nie cały miesiąc i spisuje się świetnie.

Odkąd zaczęłam używać depilatora, zmagam się z problemem wrastających włosków. Głupia i męcząca sprawa. Szczotka do masażu, która świetnie peelinguje ciało była kolejnym elementem na mojej "liście życzeń". Dodatkowo naczytałam się o cudownej oliwce dla mam w ciąży, która ma pomagać w walce z rozstępami, więc też naturalnie chciałam wypróbować. Wczoraj był pierwszy raz, zobaczymy jak się sprawy potoczą;)

No i jeszcze kolorówka i pędzelki. Wszystkie produkty znacie, już chyba nic nie można o nich powiedzieć.

A teraz w ramach relaksu "smaczniejsza" część. Uwielbiam herbaty. Szczególnie jesienią i zimą. Nie jestem oryginalna w tym temacie;) Moje ulubione to zielona i czerwona. Jakie było moje rozczarowanie kiedy nie mogłam znaleźć w Anglii czerwonej herbaty! Zwanej też PU - ERH. To też znalazło się w paczce. Dodatkowo mogę wam szczerze polecić herbatę Lipton Marocco - Mint&Spicy. Uwielbiam cynamon i skórkę pomarańczową, a w połączeniu z miętą  otrzymujemy orzeźwiające połączenie. 

Na zdjęciu widać też Organic White Tea. Ta jest zwykła bez niczego i w tym wypadku stwierdziłam, że wolę jednak białą z dodatkami np. z jaśminem bądź białą wymieszaną z zieloną.

Właśnie wybierając herbaty natknęłam się na okropnego bubla. Zazwyczaj nie pijam owocowych herbat, jednak kompozycje proponowane przez Twinings wyjątkowo mnie zaciekawiły. Wszystko byłoby ok, gdyby po zaparzeniu herbaty było czuć jej smak, a nie smak papierowego woreczka. Porażka!

Próbowałam czytać raz i drugi brytyjskie wydanie Glamour, ale.. to be honest.. nasze Polskie bije ich na głowę. Brytyjskie wydanie ma za to często dużo ciekawych dodatków w postaci kosmetyków.
Z racji tego, że paczka szła prawie miesiąc, czytam dopiero wydanie październikowe.
No i Uroda, całkiem przypadkowo;)

Oprócz tego pewna miła istota pożyczyła mi książki po polsku, które mam zamiar przeczytać w najbliższym czasie i podzielić się z wami wrażeniami. Teraz jestem w trakcie czytania tej na samym szczycie;)


I jak się już tak rozgadałam to jeszcze wam przedstawię moją zakładkę do książek :D 

Rysunek i dialog jest dokładnym opisem moich spotkań z czekoladą ;)

I tym miłym akcentem kończę tego posta, uff...

Miłego dnia!


P.S. Wszystkie zdjęcia można powiększyć klikając na nie.
O wszystkim będzie więcej, w swoim czasie of course;)

czwartek, 17 listopada 2011

Take a break!

Dzisiaj czwartek, jeszcze jutro i już weekend. Ja jednaj już dzisiaj skorzystałam z chwili wolnego - M. wpadł na pomysł żeby pojechać do uroczego miasteczka Lewes, na spacer. 1,5 h i baterie naładowane - ładnymi widokami, świeżym jesiennym powietrzem.











Mój strój na dziś. Pogoda dopisuje i spokojnie mogłam zostawić płaszcz w samochodzie. Pisałam ostatnio, że zmieniłam fryzurę. Jak widać zdecydowałam się na klasycznego boba - z przodu włosy mam dłuższe niż z tyłu, co może nie jest widoczne na tych zdjęciach. A kolor niewiele się zmienił. Niestety pozostałości po rudym szaleństwie.

Jeśli macie chwilę to odetchnijcie, idźcie na spacer w miarę możliwości. Nic nie działa tak ożywczo jak chwila przerwy w codziennym zabieganiu!

wtorek, 15 listopada 2011

Rozdanie!

Tym razem rozdaje Ensepeunse, a nagrody są warte gry! ;) Zobaczcie same!

Miracle Skin Perfector- cudów nie zdziała!

Jakiś czas temu ( może 2-3 miesiące temu?) w sklepach pojawił się nowy krem firmy Garnier. Tym razem jest to krem B.B. Widziałam reklamę tego produktu, ale nic nie mówił mi napis "I love B.B", który się tam przewijaj. Zaintrygowana tym produktem poszperałam w necie co to w ogóle za B.B formuła i od tego momentu oszalałam. Przy najbliższej okazji nabyłam krem (£8,90 w promocji, normalna cena to £9,90) droogoo, ale skoro ma być dobry to czemu nie. Jest dostepny w dwóch odcieniach: jaśniejszym i ciemniejszym, ja wybrałam jaśniejszy oczywiście.
Za 5 zadań do spełnienia:
- wyrównać koloryt skóry oraz nadać jej zdowego blasku
- zakryć niedoskonałości naszej cery
- wygładzić zmarszczki
- nawilżać 24h
- chronić naszą skórę przed promieniowaniem UV - SPF 15

Brzmi cudownie, czyż nie? Po pierwszej aplikacji byłam zauroczona, po każdej kolejnej jednak coraz mniej.
Po pierwsze nie zauważyłam wyrównania kolorytu oraz pokrycia niedoskonałości. Ja wiem doskonale, że to nie jest podkład, ale po co producent podaje takie efekty? Wygładzenie zmarszczek to też jakaś totalna pomyłka. Krem je podkreśla, a gdy nałożymy go za dużo to efekt jest naprawdę fatalny. Ma nawilżać skórę... nie zauważyłam. Za to mogę powiedzieć, że świetnie podkreśla suche skórki! Zatem napewno sucharki takie jak ja nie powinny go używać.
Zapakowany jest w kartonik. Z informacji na nim zawartych wiemy, że jest wyprodukowany w Niemczech i trwałość po otwarciu to 12 miesięcy. Pojemność: 50 ml.

Dość wygodna tubka, którą można postawić. Podoba mi się ten kolor;)

Teraz dopiero zauważyłam, że aż na 5 miejscu jest alkohol!

Taka ilość, czyli niewielka kropka wystarczy do pokrycia całej twarzy. Tak jak wspominałam wcześniej, nie opłaca się nakładać więcej, bo efekt jest tragiczny! Produkt jest dlatego też wydajny.

Jak widać jest dość ciemny. Jego plusem jest jednak to, że po około 5 minut po aplikacji stapia sie kolorem skóry.
Chciałam uchwycić ten piękny efekt glow jaki pozostawia B.B. Coś tam widać, ale nie do końca;)

Cóż, podsumowując powiem, że nie jestem zadowolona z tego kremu. Jedynymi plusami jest napewno wydajność, efekt glow i SPF, ale to naprawdę za mało jak na taki krem moim zdaniem. Ekspertem nie jestem, a to jest mój pierwszy krem B.B., ale nie polecam go napewno, a szkoda.
Zazwyczaj nakładałam go paluchem. Pędzel nie wchodzi w grę- zostawia smugi. Ostatnio wypróbowałam też różowe jajko Cosmopolitan ( podróbka Beauty Blendera), ale nie uzyskałam odpowiedniego efektu.
Używam go wtedy kiedy wiem, że nie mam żadnych ważniejszych spotkań i nie muszę na długo wychodzić z domu. Ale i tak stosuję go na krem nawilżający...

Miłego dnia wszystkim!

poniedziałek, 14 listopada 2011

Koniec....

... z ciszą! Taaak, nie było mnie tu trochę i nie ukrywam, że chodziły mi po głowie myśli, żeby zakończyć działalność tego bloga. Cóż mam słomiany zapał niestety i do tego jak narazie dużo czasu na myślenie i rozmyślanie, co generalnie nie służy mi za bardzo. 
Żeby nie było, że nic się nie działo w tym czasie, o nie! Nie byłabym sobą gdyby nic sie w okół nie zmieniało;)
Przede wszystkim zmieniło się to, że na pytanie o wiek nie mogę odpowiadać jak dotychczas: "21".. W tym roku też nie wyczekiwałam jakoś specjalnie urodzin i nic też wielkiego nie działo się w ten dzień oprócz mega udanych zakupów-prezentów:D Sama też sobie sprawiłam prezent, mianowicie tak skutecznie zainfekowałam swojego laptopa durnym wirusem z Facebooka, że wylądował w naprawie na tydzień. Reinstalacja systemu i odzyskiwanie plików... Nie pytajcie ile mnie ten prezent kosztował, bo aż mi się łza w oku kręci. Co do oczu, to jedno bym straciła  wypalając je sobie płynem do czyszczenia soczewek. Kto w ogóle wpadł na pomysł tworzenia tak silnych płynów do soczewek?
Przekonałam się na własnej skórze, że Zumba to świetny pomysł na rozruszanie kości i świetną zabawę. Polecam, polecam !
Zmieniłam też (nareszcie!) swoje włosy! Nasłuchałam się tyle złych opinii na temat angielskich fryzjerów, że miałam trochę starcha przed wizytą, ale nie ryzykujesz- nie żyjesz i w końcu sie zdecydowałam. Fryzura już od jakiegoś czasu była wybrana ( nie mam zbyt wielkiego wyboru z moją długością). Wybrałam salon najtańszy, z myślą, że jeżeli ma mi ktoś spieprzyć włosy to po co przepłacać. Ale, ale proszę państwa nic podobnego! Z salonu wyszłam uśmiechnięta, gdyż otrzymałam to czego chciałam! Do tego sama już w domu zmieniłam trochę ich kolor i już mi lepiej;) Zdjęcie napewno wrzucę, jak je zrobię.
No i oczywiście popełniłam kilka skoków zakupowych o czym też tutaj będzie. Spora część tych zakupów wiąże się z pewnym zajęciem, w którym to stawiam pierwsze kroczki, a efektami napewno się z wami podzielę;)
Poza tym przeżyłam swoje pierwsze Halloween w Anglii. Moją jedyną atrakcją było jedynie malowanie buźki małego potworka;) Co ciekawe w sobotę 29.10, kiedy to buszowałam po sklepach zauważyłam, że w większości ich sprzedawcy byli poprzebierani za wiedźmy, potwory i monstra co wyglądało prześwietnie! 
Pierwszy raz uczestniczyłam również w Bonfire Night (5.11), co ma upamiętniać nieudaną próbę wysadzenia budynku parlamentu przez niejakiego Guya Fawkesa. Ogromne ognisko i długi pokaz fajerwerków- całkiem sympatycznie. I też możliwe, że wrzucę jakieś zdjęcia..
Zaczęłam czytac książki po angielsku. Jedną już połknełam, teraz konsumuję drugą. Najbardziej cieszy mnie to, że rozumiem co czytam. Śmieszne? Pewnie dla tych, którzy z językami nie mają problemów;)
A oprócz tego normalne sprawy dnia codziennego;)
Ok, ok teraz już bardziej na temat. Poniżej zdjęcia poczynionych zakupów i prezentów. Już niebawem znajdziecie tu notki na temat poszczególnych produktów.
Jeśli macie jakieś pytanie odnośnie tego co tu widać piszcie! 

Teraz coś z innej kategorii. Mianowicie SKARPETKI! Ten kto mnie zna wie, że nie przepadam za skarpetami, które wystają trochę za kostkę. No cóż, wszystko płynie, wszystko się zmienia i tym razem zaiwestowałam w "wysokie" skarpety. A co, przeciez jesień!
Zakupione w PRIMARKU, za zawrotną sumę 2,5 funta za 5 pięć par. Jednej nie widać, bo już w nich śmigam. 
I żeby tego było mało to zaserwuję wam jeszcze ciasteczka marchewkowe. Nie wiem jak wy, ale gdzie ostatnio nie spojrzę to albo dynia albo marchewka. Moja lodówka też gromadzi w sobie sporo marchewki, więc na co mi było czekać. Znalazłam jakiś mega prosty przepis na ciasteczka i do dzieła!
Potrzebujemy:
2 starte marchewki
8 łyżek mąki
4 łyżki cukru (użyłam drobnego do wypieków)
3 łyżki oleju (polecam kokosowy! nadaje świetny smak )
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Ja dodałam również cynamon, nie byłabym sobą;)
Wszystko razem wymieszać, uformować i dać na blachę. Pieczemy około 15 minut w 170 stopniach.
Pycha! Są wilgotne w środku i w życiu bym nie przypuszczała, że to takie dobre. Wyszło tylko 16 sztuk, które zniknęły w tempie ekspresowym- co to dla dwóch łasuchów;)


Dobrnęłam do końca.
Dziękuję za uwagę i do następnego!