Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 maja 2013

Najgorszy krem do rąk ever - Bee Lovely to your hands

No niestety będzie marudzenie dzisiaj, ale obiecuję, że krótkie. Jakiś czas temu w czasopiśmie był dodatek w postaci kremu do rąk firmy Neal's Yard Remedies. Jeśli pamiętacie to robiłam już recenzję ich różanego kremu do twarzy. Kończył mi się akurat mój krem z Nivea (swoją drogą jeden z najlepszych) i skusiłam się na ten, głównie dlatego, że ma naturalne składniki bla bla bla. Regularna cena na stronie to £10 za 50 ml, czyli pełnowymiarowe opakowanie było dołączone do gazety, super.
Może w punktkach wymienię co mi nie odpowiada w tym produkcie, bo słowo 'wszystko' nie wyjaśnia moim uprzedzeń.
  • zapach - kwestia gustu, na mój jednak nie jest przyjemny - słodkawy, ale jakby hmm.... nie chciałabym obrazić nikogo, kojarzy mi się z szafą dziadków, taki nie pierwszej świeżości, który nie kojarzy się z pomarańczami
  • aplikacja - standardowa tubka, żadnych problemów, konsystencja w sam raz, ALE po wysmarowaniu rąk są one mega tłuste i błyszczą i tak przez dobre 5 minut! kiedy już się wchłonie, pozostawia skórę delikatnie błyszczącą, zapach cały czas się utrzymuje. Możecie powiedzieć, że jest silnie nawilżający dlatego trzeba dać mu czas na wchłonięcie, jeśli tak to czytajcie dalej
  • nawilżenie - porażka do kwadratu! Alcohol denat. mamy już na 9 miejscu, a składników jest 23, z czego gliceryna gdzieś na końcu. Używając tego kremu możemy się go naprawdę szybko pozbyć (i to jest jedyny plus!) ponieważ nawilżenie jest złudne- po umyciu rąk są one jeszcze bardziej przesuszone niż przed używaniem tego kremu. 
  • cena do jakości - gdybym wydała za niego £10 to chyba płakałabym rzewnymi łzami. Jest do kitu absolutnie i cieszę się, że już prawie go nie ma, tęsknić nie będę tym bardziej, że czeka na mnie lepszy z Cien za coś ponad funta. 
Jeśli się nad nim zastanawiacie to naprawdę odradzam, jest wiele lepszych kremów. Teraz sobie myślę, że już chyba nie skorzystam z gazetowej promocji jeśli będą dołączone kosmetyki tej firmy. No chyba, że coś mi polecicie;)

środa, 9 stycznia 2013

Ulubieńcy/odkrycia minionego roku!

Pierwszy raz pojawia się u mnie taki post. Jakoś tak poczułam potrzebę pokazania rzeczy, które urozmaiciły 2012 rok i wniosły pozytywne zmiany.  

Zacznijmy od pielęgnacji ciała i włosów.
Jak widać bez szaleństw w kwestii ilości. Peeling kawowy, o którym już kiedyś wspominałam, najlepszy ever, szybki w przygotowaniu, aromatyczny i zostawia skórę mega gładką. Następnie Odżywka do włosów Garnier Ultra Doux, Awokado i Masło Karite- tania, ładnie pachnie, co najważniejsze dobrze odżywia i nawilża nasze włosy, nie próbowałaś? Zrób to koniecznie. No i ostatni produkt, może dość nietypowo, ale nie mogłam go pominąć: antyperspirant Lady Speed Stick, Orchard Blossom 24h. Przez lata testowałam różne antyperspiranty, bywały lepsze i gorsze, jednak żaden nie był w stanie oprócz ochrony zapewnić również pielęgnacji pach. Zwróciłam na niego uwagę po tym jak callmeblondieee zachwalała go w swoich filmach. I miała zupełną rację. Jest najlepszy. Tak 'pięknych' pach nie miałam już dawno:p Do wyboru mamy kilka zapachów, więc prawdopodobnie każdy znajdzie coś dla siebie. Zapomniałam o ochronie. W okresie jesienno-zimowym sprawdza się dobrze, zobaczymy jak będzie latem. No i bieli, ale na to już chyba siły nie ma.
Kolejna grupa to pielęgnacja twarzy:
Tutaj w skrócie opiszę moją codzienną pielęgnację;) Do oczyszczania twarzy po całym dniu (przeważnie bez makijażu) używam greckiego mydełka mythos, natural scrub soap, olive + red grape seeds. Moja przygoda z mydełkami zaczęła się od mydeł Tuli, które jednak nie działały całkiem dobrze na moją suchą skórę. Korzystając z okazji, że brat wakacje spędzał w Grecji, poprosiłam go o mydełko z oliwą. Wybrał akurat te i trafił w setkę ! ( thanks Bro!) Mydełko ładnie pachnie, świetnie się pieni, oczyszcza, ale nie przesusza i ściąga, i jest generalnie genialne. Nie scrabuję nim twarzy, więc nie wiem czy w tej roli sprawdza się jakoś specjalnie. Następnie, aby ukoić i ztonizować skórę używam Red Rose Water firmy Dabur. I chyba już nie wrócę do drogeryjnych toników. Woda różana łagodzi zaczerwienienia na twarzy, dobrze tonizuje i uspokaja skórę, no i pachnie przyjemnie. Na dzień używam kremu z Eveline bioHialuron 4D, Cera naczynkowa. Krem jest delikatny, nie zapycha, nie obciąża skóry, szybko się wchłania, nie widać suchych skórek i z racji tego, że ma w składzie hialuron zatrzymuje jej nawilżenie. Jak dla mnie numer 1, absolutnie. Na noc, kiedy moja cera jest bardzo przesuszona nakładam olejek z Alterry, ale co ja będę opowiadać, przypuszczam, że każda z was o nim słyszała bądź miała z nim do czynienia. Jest to dla mnie świetna alternatywa dla kremów na noc. Jakoś nie jestem przekonana do stosowania napakowanych chemią kremów na noc, kiedy to cera ma się regenerować i chłonąć lepiej składniki. Przed ostatni w tej kategorii, stosowany w zależności od stanu skóry, średnio 2-3 razy w tygodniu Peeling drobnoziarnisty z Perfecty, Minerały morskie + krzemionka. Też już wcześniej o nim wspominałam, najlepszy dla mojej skóry. No i ostatnia rzecz to Maseczka Morska z Biochemii Urody. Na początku była przeze mnie trochę niedoceniania, ale kiedy moja skóra była maksymalnie przesuszona wtedy dopiero zrozumiałam jak dobra jest ta śmierdząca maska. Koi skórę, nawilża i oczyszcza. Jest po prostu rewelacyjna. 

I możemy przejść do kolorówki
Wkradła mi się tutaj jeszcze Odżywka Diamentowa Eveline, która powinna być na pierwszym zdjęciu. Stosuję ją jako bazę pod lakier, nigdy nie stosowałam jej zgodnie z zaleceniami, a i tak moje paznokcie nie miały się już dawno tak dobrze, jak po jej stosowaniu. Jest to jednak moja opinia i polecam zapoznać się z innymi opiniami, gdyż produkt ten wywołał trochę kontrowersji w blogosferze. W minionym roku zainteresowałam się minerałami i zdecydowałam się na podkład mineralny Lily Lolo w odcieniu Warm Peach. Możemy stopniowac sobie krycie, podkład nie wysusza, nie podkreśla suchych skórek i nie zapycha. Mam zamiar stosować go latem, bo jednak na okres zimowy moja skóra bardziej lubi się  z drogeryjnymi podkładami, w tym przypadku moim 'odkryciem' jest Maybeline Fit Me Foudation. Przede wszystkim nie zawiera parafiny, co dla mnie jest ogromnym plusem, nie obciąża i nie zatyka porów. Dobrze sie rozprowadza zarówno palcami jak i podróbą Beauty Blendera. Posiadam odcień 120, pewnie wybrałabym odcień 115, jednak nie mogłam go znaleźć. Trzyma się dobrze około 6-7 godzin, nie robi plam, nie ciemnieje. Jak dla mnie jak najbardziej ok. Po ponad roku wróciłam znowu do maskary Max Factor 2000 Calorie. Najlepszy tusz jakiego do tej pory używałam, co nie oznacza jednak, że nie będę próbowała inych;)
No i ostatnie zostały szminki. To jest moje odkrycie roku chyba największe. Zawsze w makijażu stawiałam na oczy, usta traktowałam po macoszemu, jednak to się zmieniło i teraz tylko zdrowy rozsądek powstrzymuje mnie przed kupieniem wszystkich dostępnych rodzajów szminek. Na zdjęciu widać czerwień, którą baaaardzo lubię i dobrze się w niej czuję O.M.G! ze Sleeka o wykończeniu sheen. Druga szminka była z kolei najczęściej używaną przeze mnie. Jest to Vipera w kolorze 71. Zrobiłam już post o szminkach, więc odsyłam kilka postów wstecz jeśli interesuje was moja kolekcja, która się ciut powiększyła od tamtego czasu;)

Kosmetycznie to byłoby na tyle. Mam nadzieję, że dotrwałyście do końca postu i jestem ciekawa waszych opinii na temat wymienionych kosmetyków;)

Enjoy!

wtorek, 11 grudnia 2012

Weź zimę w swoje ręce!

Śnieg, mróz i wiatr - brzmi znajomo? Na samą myśl o wyjściu w taką pogodę na zewnątrz pewnie nie jednej z nas mózg zamarza. I choć ja jeszcze nie mogę narzekać na taką aurę to moja skóra od kilku dni zaczęła odczuwać zimniejsze porywy pogodowe. Krem do rąk, który stał nieużywany przez całe lato i jesień, w ciągu ostatnich kilku dni znacząco stracił na wadze;)

Wiadomo, że lepiej zapobiegać niż leczyć dlatego krem do rąk (złagodzi podrażnienia, nawilży i natłuści skórę) oraz RĘKAWICZKI (nie pozwolą, aby nasze dłonie przemarzły, a skóra nieprzyjemnie się napięła) powinny być nieodzownym elementem każdego wyjścia. 
W tym roku skóra moich dłoni jest wyjatkowo sucha. Ważnym elementem w kompletnej ich pielęgnacji jest oczywiście peeling, który pomoże nam uporać się z suchymi skórkami. Do tego celu używam peelingu kawowego, który jest niezastąpiony.

Mój zimowy zestaw. Peeling kawowy: zmielona kawa + 1 łyżeczka cynamonu + kremowy żel pod prysznic + olejek ze słodkich migdałów (oczywiście może być jaki lubicie). 

Krem z Alterry GRANAT I ALOES jest naturalny, posiada m.in. masło shea, ekstrakty z aloesu, granatu, ginkgo oraz witaminy E i C. Jest produktem wegańskim, przeznaczonym do skóry bardzo suchej  i jest dostępny w Rossmanie. Dobrze nawilża skórę i pozostawia ją gładką, należy jednak uważać z jego ilością przy aplikacji - kropla wielkości groszku w zupełności wystarczy i taka ilość bardzo dobrze i szybko się wchłania. Jego zapach jest słodki i dość oryginalny i intensywny jak na krem do rąk. Gorąco polecam!

Jego następcą jest krem z NIVEA PURE&NATURAL, który pozytywnie zaskoczył mnie brakiem parafiny w składzie. Jest za to olejek arganowy. Narazie tylko z ciekawości użyłam go 2 razy i wrażenia dobre i mam nadzieję, że tak pozostanie.
W walce z bardzo suchą skórą pomogą kremy zawierające mocznik, który zmiękczy i nawilży nasz naskórek.

Warto do pielęgnacji włączyć również ulubione oleje, które pomogą w szybki sposób zregenerować dłonie. 
Dbajmy o nie, w końcu są naszą wizytówką;)

Jakie są wasze ulubione sposoby na piękne dłonie? Są kremy, które szczególnie polecacie na okres zimowy?




piątek, 30 marca 2012

Co zaGOSHciło na moich ustach?

Zwariowałam. Dałam się totalnie opętać /pomarańczowym/koralowym/czerwonym kolorom na ustach. Jakoś wcześniej ten kolor nie wchodził w grę w moich makijażach, ale jak wiadomo człowiek się zmienia, a razem z nim jego gusta. Pokazałam już kiedyś błyszczyk w kolorze marchewki, o którym jeszcze wspomnę, a tym razem, całkiem oczywiście przez przypadek, w moje łapy wpadł Jumbo Lip Gloss Pencil w kolorze 02 Flamenco Coral, firmy GOSH. Mówiąc przypadek mam na myśli bardzo fajną przecenę w Superdrugu- w rezultacie wydałam na ten ołówek £3. Troche się bałam, że będzie wysuszał czy cuś, ale jest w miare. Trzyma się 2 godziny bez jedzenia i picia. Niestety schodzi nierównomiernie zostawiając nam obrysowane usta. Nakłada się bardzo wygodnie. Nie jest wydajny, to co widać na zdjęciu to efekt po 3 aplikacjach.
Ma kremową konsystencję, dobrze kryje, nie podkreśla suchych skórek - lubię. Jeszcze bardziej, kiedy dołożyć do tego kolor.

A teraz idę dopakowywać walizkę, w niedziele do domu;) Powiedzcie mi tylko dlaczego znowu ma sypać śnieg? Także czeka mnie podróż w czasie wręcz - z gorącej wiosny do chłodnej zimy.

poniedziałek, 19 marca 2012

Powrót, zmiany i kwiecień w tle

Już za dwa dni moja ulubiona pora roku osiągnie status kalendarzowej sasasa :D Co oznacza dla mnie tylko jedno, że będzie już tylko lepiej. Pora na zmiany, na otwarcie swojego umysłu na nowe i nieznane. Może i to oklepane, że wiosna to najlepszy na to czas itd., ale czy tak nie jest faktycznie, po nudnej, śpiącej zimie? To co dzieje się teraz na blogu (bum kolorów i trochę innych zmian) odzwierciedla to co dzieje się w mojej głowie, czyli pozytywny szał, wir planowania, przekopywania i porządkowania też. Po kolei jednak. Już za tydzień jesteśmy zaproszeni na pierwszego, otwierającego sezon 2012 grilla :D Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze i będziemy mogli cieszyć się ciepłym wieczorem, w jak zwykle,  dobrym towarzystwie:) Następnego dnia ruszamy tyłki i wybieramy się na koncert, co by się troszkę odchamić i nasłuchać, mam nadzieję dobrych dźwięków. 1 kwietnia- kierunek Kraków i dom, co też zapowiada się interesująco, choć oprócz spotkań z rodziną i ze znajomymi, co jest najlepszym punktem tego wyjazdu, czeka mnie jeszcze mniej przyjemna rzecz- deeeeennnnntyyyystaaaa. Wracam sobie spokojnie, przepakowywuję walizkę i.... Paryż;) Tak, tak robimy sobie wypad na przedłużony weekend. Radość jest już i rośnie z dnia na dzień :D 
Dobra, dobra już nie gadam, nie latam. Pastele wszędzie i u wszystkich. Ja chociaż lubię (najbardziej beżowo/pudrowe szpilki, które w końcu kupię) to nie szaleję na punkcie wymiany całej szafy, choć i tak czekają mnie generalne porządki. No, ale tak się złożyło, że kupując skarpetki w Primarku w oko wpadł mi zestaw lakierów. 
Te róże mnie nie biorą, ale kto wie, może coś mi stuknie i zagoszczą one na moich paznokciach. Ale ta mięta i błękit jak dla mnie na tak. Cena nie duża jak widać na załączonym obrazku i tylko dlatego skusiłam się na ten zestaw. Nie mam w zwyczaju kupować większej ilości lakierów niż góra 2 naraz. Ładnie wyglądają, ale ten zapach... To nie jest zapach lakieru, który nawet lubię (tak samo jak uwielbiam zapach świeżo pomalowanej ściany, takie tam zboczenia) tylko zapach dokładnie taki, jaki możemy poczuć wchodząc do sklepu z tanim obuwiem. Do tego długo schnie, a zapach utrzymuje się do całkowitego wyschnięcia i ciut dłużej. Trwałość całkiem, całkiem. Ale generalnie szału nie ma. 
Już niebawem mam nadzieję więcej postów, zdjęć i zmian. A tymczasem pędzę szukać inspiracji do zrobienia kartek :)
Z głupim uśmiechem bardziej w stronę słońca życzę wam również ciepłego i pokręconego dnia, a co:)

środa, 29 lutego 2012

Szybki przegląd prasy

Przy okazji małych zakupów zajrzałam na dział z prasą. Widziałam, że w Cosmo są kosmetyki Clarins, ale że ani gazeta ani ta firma do mnie nie przemawiają to sobie odpuściłam. Za to zwróciłam uwagę na Marie Claire. W tym miesiącu dołączono gratis w postaci kremu Neal's Yard Remedies. Pierwszy raz spotykam się z tą firmą, ale skład kosmetyku skutecznie zachęcił mnie do kupna.
Pojemność kremu to aż 45ml. Nie zawiera olei mineralnych, silikonów, parabenów oraz syntetycznych zapachów.
Jakoś tak odruchowo powąchałam tubkę i... nawet ona pachnie różami:D
Zobaczymy czy da radę przywrócić balans mojej skóry;)

piątek, 17 lutego 2012

Wpadki ostatnich miesięcy...

Robiłam dzisiaj małe porządki, a raczej ogarniałam wszystkie zalegające kosmetyki i ich opakowania. I tak powstał przegląd produktów, które okazały się być gorsze niż przypuszczalam..

1) The Body Shop
Zacznę od tej bardziej popularnej, na tle pozostałych kosmetyków, marki. Już wcześniej pisałam o podobnym duecie TUtaj. No cóż i tym razem było podobnie. Żel pod prysznic Shea. Cieszyłam się, że ma kremową konsystencję, bo lubię tego typu produkty. Niestety chemiczny zapach wpłynął na negatywną ocenę produktu. Poza tym słabo się pieni, co wpływa na jego niską wydajność i czasami odczuwałam swędzenie skóry po jego użyciu. Choć jest ciut lepszy niż oliwkowy to i tak za taką cenę spodziewałam się czegość lepszego.


Drugi produkt to masło do ciała. Na początku zachwycałam się zapachem, teraz na samą myśl o nim mnie naciąga.. Strasznie chemiczny i intensywny bleh... Działanie całkiem, całkiem, a nawet powiem, że dobre.


Konsystencja bardziej zbita niż masła kakaowego. Też nie jest jakość mega wydajne..

2)  Superdrug. Tutaj się trochę usprawiedliwiam - kupiłam te kosmetyki, bo potrzebowała czegoś na gwałt, a paczka z moimi kosmetykami szła do mnie za długo. Nie chciałam wydawać dużo pieniędzy więc zdecydowałam się na te cudaki. Jednym słowem MASAKRA. Krem pod oczy z witaminą E, fajnie brzmi. Wiem, że krem jest na dzień, ale ja używałam, a raczej użyłam kilka razy na noc. Krem jest tępy, trzeba go wsamorywać i wsmarowywać... końca nie widać... Dodatkowo ma w sobie jakieś złote drobinki, których nie widać na pierwszy rzut oka. Dopiero na drugi i efekt jest trochę hmm śmieszny. A dodatkowo wysuszył mi okolice oczu, więc porażka totalna.





Kolejny super kosmetyk to krem na noc z tej samej serii. Lepiej się rozsmarowywuje niż ten pod oczy, ale działa też nie za dobrze - po aplikacji skóra mnie piekła i była lekko zapchana.

3) Boots. Żel do demakijażu. Kupiłam z tych samych powodów co kosmetyki powyżej. Makijaż zmywa no, nie tak najgorzej, tzn. w ogóle go rusza. A jak dostanie się do oka to, no cóż, "nie próbujcie tego w domu".


4) Tea Tree Intensive Spot Cream. Tani kosmetyk, kupiony pod wpływem chwili, z ciekawości czy coś może zdziałać. No i dokładnie, on robi "coś", ale to "coś" to za mało w walce z pryszczolami, więc odpada.


I to by było narazie na tyle. Pokazuję swoje błędy, których już mam nadzieję nie powtórzę i nie sięgnę po tego typu kosmetyki. Choć czasami zdarzają się wśród nich perełki, to te powyżej napewno się do nich nie zaliczają.



niedziela, 18 grudnia 2011

TBS- kolejne podejście

Dałam się wciągnąć w szał używania kosmetyków z The Body Shop. Postawiłam tradycyjnie na masełka i żele pod prysznic (no i balasamy do ust, o których już pisałam tutaj). Z niecierpliwością czekałam na moment, kiedy skończą się kosmetyki, których używałam żeby zacząć z TBS. Na początku faktycznie był szał i dziki zachwyt: a to zapach, a to konsystencja. Ale po czasie uczucia minęły i został chłodny osąd. Zacznę może od gorszego produktu, żeby zakończyć milej.
Żel pod prysznic:
Oliwkowy. Jak można zauważyć zepsuło mi się opakowanie- oderwała mi się zatyczka już przy piątym otwarciu, co nie zdarzyło mi się wcześniej. I dla jasności, wcale nie szarpałam się z nim żeby się otwarł. Może poprostu moja buteleczka była felerna. Poza tym podoba mi się, że 250ml zamkniete jest w dość małej, poręcznej butelce. Zapach w miarę ok, napewno nie oliwkowy, ale to chyba i lepiej. Wydajność- jak każdy inny żel. No i teraz najgorsze- działanie. Miałam nadzieję, że naturalna oliwka w nim zawata zadziała kojąco i bardzo nawilżająco na moja skórę. A tu psikus i skóra jest sucha po kąpieli. Potrzebuje porządnego nawilżenia innym kosmetykiem. Sekret tkwi w składzie.
Na moje niefachowe oko to nie wygląda on zbyt rewelacyjnie, a wposmniana oliwa z naturalnych włoskich upraw jest dopiero na 18 miejscu! Doliczyłam się 30 składników.Nie najlepiej.
Po kapieli czas na nawilżanie.
Przy wyborze kierowałam się zapachem. Uważam osobiście, żeoprócz jeszcze migdałowego to reszta po prostu jest średnia. Działanie w miarę ok (skóra jest nawilżona i nawilżenie utrzymuje się do następnej kąpieli) wchłanianie też. Najbardziej podoba mi się skład:
Także no naprawdę nie oszalałam na punkcie tych produktów. Wiem, że spora grupa osób je uwielbia i jest w stanie wydać te 80 zł za 200 ml (swoje kupiłam w promocji, co przeliczając na złotówki wyszło około 30 zł), ale moim zdaniem jest to lekka przesada.
Zobaczymy jak spisze się zestaw żelu Shea i masła migdałowego.

sobota, 3 grudnia 2011

Podstawa!

Dobrze zrobiony makijaż, to jak wiadomo połowa sukcesu. Moją podstawą w tej kwestii jest przede wszystkim dobrze nawilżający krem i dobrze dobrany podkład. Ostatnio doszedł też korektor oraz puder. Częściej też używam "narzędzia" do nakładania podkładu niż - jak kiedyś - palucha. Po kolei jednak.
Bez kremu ani rusz! Od zawsze mama paćkała mnie kremem natłuszczającym, głównie w zimę żeby oszczędzić moje rozszerzone naczynka. I tak mi zostało. Zazwyczaj są to kremy nawilżające, odkąd doszła do mnie paczka jest to krem na naczynka ( trochę je zaniedbałam ostatnimi laty). Nie stosuję żadnych baz ani nic podobnego.
Następna kwestia to korektor- w okół oczu i na niespodzianki. Kiedyś raz miałam korektor z Lovely, ale nie dawał żadnego efektu więc porzuciłam tą praktykę. Teraz zaopatrzona jestem w korektor firmy Colletion 2000 ( odcień 2). Znawczynią nie jestem, a korektor mi odpowiada- zakrywa co ma zakrywać, nie roluje się i nie waży, do tego dobrze miesza się z podkładem, więc jest ok.












Aplikator jak w błyszczyku, wygodny w użyciu.











Czas na podkład. Czy ktoś już znalazł podkład idealny? A jeśli tak to czy może podzielić się cennymi uwagami w tej kwestii? 
Już od ponad roku używam podkładu Maybelline Pure Liquid Mineral. Wcześniej przez lata byłam wierna podkładowi rozjaśniającemu z AA, który naprawdę był w porządku, ale zachciało mi się czegoś lepszego. Ten wpadł w moje ręce za sprawą miłej pani ekspedientki - wizażystki, która pomogła mi dobrać kolor i podkład odpowiedni do mojej cery. Z efektu byłam bardzo zadowolona, to jest już moje trzecie opakowanie, ale...przejadł się. No i jest trochę za ciemny na zimę. Napewno jego zaletami jest to, że nie zapycha i nie wysusza skóry. Dozownik też jest dobrym rozwiązaniem, jednak nie zapewnia nam to zużycia podkładu do ostatniej kropli. No i nie wiem w jaki sposób, ale zatyczka jest wiecznie ufajdana podkładem.
Co do krycia, to mogę powiedzieć, że jest średnie. Nie tworzy efektu maski, więc to jest napewno plus.



Dla ciekawych skład. Podkład ma pojemność 30 ml, a jego cena to coś około 30 zł. Ważność od otwarcia 12 miesięcy.
















Mój kolor to 040 Fawn. 
















Tak jak pisałam wcześniej, podkład przeważnie nakładałam paluchem, przewijały się również gąbeczki lateksowe, a nawet pędzel ( przeznaczony niby do różu). Teraz używam podróby Beauty Blendera - różowego jajeczka firmy Cosmopolitan. 
Różni się trochę kształtem od oryginału. Gąbeczkę przed użyciem moczymy wodą (zwiększa swoją objętość jednak po umyciu  wyschnięciu wraca do swojego normalnego rozmiaru)  i dopiero wtedy aplikujemy podkład "skacząc" gąbeczką po naszej twarzy. Podkład dokładnie się rozprowadza, nie zrobimy sobie plam ani smug,  a całość wygląda bardzo naturalnie. Jedynym minusem jest czyszczenie gąbeczki- trzeba się namęczyc żeby doprowadzić ją do koloru sprzed zetknięciem z podkładem. Dla efektu jaki daje ta metoda aplikacji jednak, warto się chwilę pomęczyć. 
Cosmopolitan jest dostępny w drogeriach Superdrug, a koszt to £5. 
Polecam! 







I na zakończenie puder. Tego kosmetyku używam dopiero od niecałego roku. Wybór padł na MaxFactor Creme Puff. Produkt chyba wszystkim znany.
Posiadam odcień tak jak widać 05 Translucent. O wadach opakowania nie trzeba mówić. Sam natomiast puder spełnia swoje zadanie- trzyma się na twarzy około 6 godzin bez potrzeby poprawek. Omiatam nim trochę twarz, żeby lepiej trzymał się bronzer czy róż. Nie wysusza! 






Do tego omiatania używam pędzla For Your Beauty z Rossmana. Porażka! Twardy,  włosie zostaje nam na twarzy. Jedyny plus to zatyczka. 










I to by było na tyle. O różach i bronzerach nie wypowiadam sie narazie, bo jest to dla mnie nadał czarna magia i mimo prób nie uzyskuję odpowiednich efektów. podobno praktyka czyni mistrza... Zobaczymy;)









czwartek, 1 grudnia 2011

Just kiss my lips..


Dzisiaj w roli głównej produkty firmy The Body Shop. Dokładnie dwa, przeznaczone do tego samego czyli do pielęgnacji ust.Moje usta są bardzo wybredne i niestety mało produktów im odpowiada. Potrzebują ciągłego nawilżenia, bo inaczej są faktury papieru ściernego. A wtedy mogę się pożegnać z ładnym makijażem i szminką. Będąc w Body Shopie zastałam promocję 3 za 2 i przy kasie złapałam trzy mazidła. 
Używam póki co tych dwóch z racji tego, że trzeci słoiczek pochodzi również z serii Born Lippy i różni sie tylko zapachem, więc przyjdzie na niego kolej kiedy skończą się te dwa. 

Zacznę od tego, którym się rozczarowałam czyli Shea Lip Butter. Naprawdę spodziewałam się świetnego nawilżenia i odżywienia moich ust. Jednak efekt nawilżenia otrzymujemy tylko na max godzinę po aplikacji, a później moje usta wracają do swojej suchej formy, a nawet przesuszają się bardziej.. Dawałam mu kilka szans, ale za każdym razem to samo. Teraz stosuję go nawilżacz skórek w okół paznokci, co by się nie zmarnował tak jak Carmex. Plusem tego masełka jest zapach i smak - taki lekko słodkawy. Masło jak to masło jednak i pozostawia na ustach białą warstewkę, która znika dopiero po czasie.

Born Lippy zaskoczył mnie za to pozytywnie. Wydawało mi się, że będzie to coś bardziej w stylu błyszczyka i nie spodziewałam się, że zrobi na moich ustach coś więcej niż je nabłyszczy. A jednak! Nawilża i to całkiem nieźle! Nakładam go na noc, a rano usta miękkie i soczyste;) Nic tylko caaałooować:D Minusem może być zapach smak - słodkawy, wyraźnie chemiczny, ale to kwestia gustu. Aplikacja paluchem, co gorsze bardzo się to klei blech. Ale dla efektu warto. Usta wyglądają soczyście. 


Tutaj widać moje zużycie w ciągu chyba dwóch miesięcy.. W oby dwóch widać dnooo.


Born Lippy ma konsystencję błyszczyka, wodnistą i klejąca. Masełko jest zbite, ale rozsmarowywuje się dobrze.


A truskawa na mnie czeka:)

I już grudzień... Nie mogę w to uwierzyć tym bardziej, że za oknem czysta jesień i można jeszcze w porywach wyjść w krótkim rękawku.. W tym roku nie czekam specjalnie na święta, nie czuję tego klimatu i nie zapowiada się żeby to się zmieniło.. Ale kto wie? Może za tydzień będę już wydzierać gardło przy "All I want for Christmas is yoouuuuuuuuuuuuuu" :D

(Naturalnie klikając na zdjęcie powiększacie je).

wtorek, 15 listopada 2011

Miracle Skin Perfector- cudów nie zdziała!

Jakiś czas temu ( może 2-3 miesiące temu?) w sklepach pojawił się nowy krem firmy Garnier. Tym razem jest to krem B.B. Widziałam reklamę tego produktu, ale nic nie mówił mi napis "I love B.B", który się tam przewijaj. Zaintrygowana tym produktem poszperałam w necie co to w ogóle za B.B formuła i od tego momentu oszalałam. Przy najbliższej okazji nabyłam krem (£8,90 w promocji, normalna cena to £9,90) droogoo, ale skoro ma być dobry to czemu nie. Jest dostepny w dwóch odcieniach: jaśniejszym i ciemniejszym, ja wybrałam jaśniejszy oczywiście.
Za 5 zadań do spełnienia:
- wyrównać koloryt skóry oraz nadać jej zdowego blasku
- zakryć niedoskonałości naszej cery
- wygładzić zmarszczki
- nawilżać 24h
- chronić naszą skórę przed promieniowaniem UV - SPF 15

Brzmi cudownie, czyż nie? Po pierwszej aplikacji byłam zauroczona, po każdej kolejnej jednak coraz mniej.
Po pierwsze nie zauważyłam wyrównania kolorytu oraz pokrycia niedoskonałości. Ja wiem doskonale, że to nie jest podkład, ale po co producent podaje takie efekty? Wygładzenie zmarszczek to też jakaś totalna pomyłka. Krem je podkreśla, a gdy nałożymy go za dużo to efekt jest naprawdę fatalny. Ma nawilżać skórę... nie zauważyłam. Za to mogę powiedzieć, że świetnie podkreśla suche skórki! Zatem napewno sucharki takie jak ja nie powinny go używać.
Zapakowany jest w kartonik. Z informacji na nim zawartych wiemy, że jest wyprodukowany w Niemczech i trwałość po otwarciu to 12 miesięcy. Pojemność: 50 ml.

Dość wygodna tubka, którą można postawić. Podoba mi się ten kolor;)

Teraz dopiero zauważyłam, że aż na 5 miejscu jest alkohol!

Taka ilość, czyli niewielka kropka wystarczy do pokrycia całej twarzy. Tak jak wspominałam wcześniej, nie opłaca się nakładać więcej, bo efekt jest tragiczny! Produkt jest dlatego też wydajny.

Jak widać jest dość ciemny. Jego plusem jest jednak to, że po około 5 minut po aplikacji stapia sie kolorem skóry.
Chciałam uchwycić ten piękny efekt glow jaki pozostawia B.B. Coś tam widać, ale nie do końca;)

Cóż, podsumowując powiem, że nie jestem zadowolona z tego kremu. Jedynymi plusami jest napewno wydajność, efekt glow i SPF, ale to naprawdę za mało jak na taki krem moim zdaniem. Ekspertem nie jestem, a to jest mój pierwszy krem B.B., ale nie polecam go napewno, a szkoda.
Zazwyczaj nakładałam go paluchem. Pędzel nie wchodzi w grę- zostawia smugi. Ostatnio wypróbowałam też różowe jajko Cosmopolitan ( podróbka Beauty Blendera), ale nie uzyskałam odpowiedniego efektu.
Używam go wtedy kiedy wiem, że nie mam żadnych ważniejszych spotkań i nie muszę na długo wychodzić z domu. Ale i tak stosuję go na krem nawilżający...

Miłego dnia wszystkim!

środa, 19 października 2011

I wytrzymaj tu 48h

Dzisiaj o ochronie. W roli głównej antyperspirant Sure ( w Polsce znany jako Rexona) Fragrance Colletion With scents of peach & wild raspberry. 
Tak wygląda jego reklama :

Nie powiem, że reklama mnie nie skusiła, bo zrobiła to skutecznie. Poleciałam do drogerii i zakupiłam wersję fioletową ( do różu przekonana nie jestem). Zapach jest faktycznie przyjemny. Wcześniej miałam wersję zieloną i była jednak bardziej świeża niż ta obecna. Co do ochrony: powiedzcie szczerze czy ktoś liczy na to, że antyperspirant zapewni mu ochronę na 48 h? W ogóle kto ma ten specyfik 48h na swojej skórze? (Rozumiem, jeżeli ktoś ma akurat wyjątkowo ograniczony dostęp do wody - obozy czy inne wycieczki). Producenci chyba specjalnie rzucają takie hasła, bo to jest bezpieczne- przypuszczalnie nie wielka liczba osób będzie chciała sprawdzić jak długo faktycznie działa dany antyperspirant. W każdym bądź razie nie działa on nawet 4 godzin, a co tam dopiero 48... Nie spodziewałam się cudów i raczej sceptycznie podchodzę do antyperspirantów szukając jednak cały czas tego najlepszego. 
Podoba mi się opakowanie, ładnie się prezentuje. Jego kształt jest dopasowany do dłoni.
Nie wiem czy to jesień czy hormony wariują jeszcze bardziej niż zwykle, ale mój nastrój zmienia się cały czas. Wczoraj chodziłam jakby mnie ktoś patelnią zdzielił, dzisiaj już lepiej. Muszę wam pokazać mojego nowego umilacza. No, może ze względu na jego przeznaczenie to najmilszy nie jest, ale cała reszta w tym wypadku jest ważniejsza.
Czyż nie jest słodki?:D:D UWIELBIAM takie budziki. Co prawda ten nie jest taki typowy i nie wydaje też typowego dla blaszanych budzików alarmu, ale tyka całkiem przyjemnie i nie głośno. Były w 4 kolorach : czarny, czerwony, granatowy i fioletowo-różowy. Zrobiłam też "słodkie" porównanie, żeby bardziej uzmysłowić wam jego wymiary;)

Oszalałam na jego punkcie! Gdyby nie jego rozmiar właśnie, pewnie obeszłabym się smakiem. Jednak mogę go schować nawet do torebki, co znaczy, że będzie mi towarzyszył w każdej podróży:D

Miłego dnia;)

piątek, 14 października 2011

Francuskie paznokcie

Jak tylko moje paznokcie są dłuższe od razu zabieram się za robienie french manicure. W nosie mam czy to modne czy nie, poprostu mnie się podoba taka klasyka na dłuższych paznokciach. Aktualnie używam do tego zabiegu lakierów z Wibo French Manicure nr 5 oraz Et Voila Nail Tip Whitener miss sporty. 

Lakier z Wibo ma kolor mleczno różowy, który na poczatku nie bardzo mi się podobał, ale teraz jest całkiem znośny. Ma w sobie maluteńkie drobinki, które na paznokciach wyglądają jednak subtelnie. Lakier do końcówek jest za to koszmarny. Ma ścięty, mały pędzelek, robi smugi. Trzeba się natrudzic żeby wyporacowac nim ładne końcówki. O trwałości nie wspomnę, bo to już całkiem klapa- max 1 dzień bez topa, a z utwardzeniem też max 2 dni bez uszczerbku, dlatego czekam kiedy tylko zgęstnieje, żebym go mogła z czystym sumieniem wywalić sasasa ;>
 Efekt połączenia tych dwóch lakierów widzicie powyżej. Do uzyskania takiego efektu używam...taśmy klejącej. Kiedyś używałam pasków do tego przeznaczonych, ale zostawiały klej na paznokciach i nie dochodziły w kącikach paznokci co uniemożliwiało malowanie. Przerzuciłam się na taśmę i tak mi dobrze;)
Może i wygląda dobrze, ale wcale już tak dobrze nie działa.

Ktoś jeszcze lubi od czasu do czasu strzelić sobie frencza?;)

poniedziałek, 10 października 2011

Masło do ciała, czyli jak uwielbiam i nienawidzę

Kiedy skończyło się moje masełko pomarańczowe z Ziaji pognałam do Boots'a ( dopiero później odkryłam wszystkie inne miejsca gdzie mogę zakupić ciekawe kosmetyki) po coś do nawilżania mojej suchej skóry. Łaziłam między regałami z totalną pustką w głowie, na półkach też nie widziałam nic ciekawego. Aż w końcu moim oczom ukazała się półka z różnymi ciekawie wygladającymi mazidłami. Przegladam składy i widzę parafinę- odpada. Aż wreszcie mam: świetne opakowanie, duża pojemność, skład na moje oko b.dobry no i cena też nie najgorsza. Przed wami Masło do ciała Botanics z miodem i olejkiem z pestek winogron. Brzmi świetnie? Jak dla mnie jak najbardziej;) 
Prezentuje się też świetnie. 
Co do działania nie mam żadnych zastrzeżeń- świetnie nawilża, skóra jest gładka, wygląda zdrowo. Masło jest jednak naprawdę maślane. Chodzi mi o to, że po nałożeniu na skórę długo się wchłania i zostawia bardzo tłustą warstwę na skórze. Trzeba poczekać aż się wszystko wchłonie, ale komu by się chciało? Część tego co mam na skórze zostaje w rezultacie na pościeli i piżamie. Na szczęście plam na materiale nie zostawia. 
zapach ma taki jakiś naturalny z cytrynową nutą, całkiem znośny. 
Zakochiwałam się w nim i odkochiwałam już kilka razy. teraz już powoli się kończy więc poprostu go lubię. A w kolejce czeka już kakaowe masło The Body Shop i tylko kusi tym zapachem. 
Macie tutaj jeszcze zdjęcie masła na łapie. Dobrą ma konsystencję, dobrze się rozsmarowywuje. 
Ze względu na działanie gorąco polecam (wiem, że jest dostępny tylko w UK) napewno sprawdzi się u cierpliwych i tych, którzy lubią czuć, że się posmarowali.

I coś dla ucha. Uwielbiam:D Polecił brat kilka dni temu i teraz siedzi mi w uszach. Jeśli ktoś lubi indie rock to myślę, że sie spodoba.
ENJOY!