Pokazywanie postów oznaczonych etykietą od kuchni. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą od kuchni. Pokaż wszystkie posty

piątek, 4 stycznia 2013

Chai Latte - piłaś już?

Pierwszy raz spotkałam się z tą nazwą zamawiając kawę. Chai tea latte? Herbata z mlekiem? Zaczęłam szperać w internecie i mam. 
Przypominacie sobie z dzieciństwa bawarkę? Herbata 'doprawiona' mlekiem, czyli codzienność anglików. Tytułowa herbata to właśnie nic innego jak uwielbiany przez nich napój, z jednym 'ale'- dodatkowo herbata zawiera w sobie przyprawy takie jak cynamon, kardamon, goździki i imbir. 
Będąc niedawno w sklepie na dziale z herbatami (no co to by były za zakupy gdybym tam nie zaglądnęła:P) zobaczyłam gotowce i tak się zastanawiałam i zastanawiałam i stwierdziłam, że może sama spróbuję zrobić takie coś w domu. Nic skomplikowanego, a może umilić zimowe czy chłodne wieczory (swoją drogą to piekną wiosnę mamy tej zimy:D). 
Przepis, który był moją bazą znajdziecie tutaj. (Jest jeszcze wersja bardziej mleczna.) A że do sklepu nie mam 5 kroków, to musiałam wykorzystać to co miałam pod ręką. I tak zamiast każdego składnika z osobna dodałam 1 łyżkę gotowej mieszanki zmielonych przypraw [cynamon, kolendra, imbir, nasiona kopru, gałka muszkatołowa i goździki]; 1 łyżkę brązowego cukru, zamiast herbaty sypkiej użyłam zwykłej w woreczku i nie spieniłam mleka, bo byłam zbyt spragniona, żeby bawić się w spienianie bez spieniacza;) 
Polecam, polecam, polecam :D 
photo: trialx.org

Starbucks i Costa mają ją w swojej ofercie. Próbowałyście?
I jeszcze coś, co siedzi mi w głowie, łazi za mną i nie daje spokoju a gardło samo się drze. Enjoy!

czwartek, 1 marca 2012

W kuchni rządzę ja:D

Zrobiłam sobie dzisiaj mały maraton w kuchni. Od rana do południa mieszałam, siekałam i piekłam.
Nikogo nie zdziwię i nie będę oryginalna jeśli wspomnę o tym, że wiosna i trza się za siebie wziąć. A więc się biorę:) Więcej zdrowego jedzenia, ruch bla bla bla itd.
Nie mogę już patrzeć na chleb tostowy. Z tego powodu postanowiłam upiec swój, a co:) Grzebałam w internecie i znalazłam kilka ciekawych. Przerobiłam odpowiednio do swoich potrzeb i oto przedstawiam wam


Razowy chleb drożdżowy z pestkami dyni
Na jeden bochenek potrzebujemy:

1 1/2 łyżeczki suchych drożdży
400 g mąki razowej
100 g mąki pszennej
0,5 litra letniej wody
2 łyżki płatków owsianych
2 łyżki otrębów
3 łyżeczki siemienia lnianego
3 łyżeczki sezamu
1.5 łyżeczki cukru
łyżka soli
100 g pestek dyni (więcej/mniej jak wolisz)

Do letniej wody wrzucamy cukier i drożdże, dobrze mieszamy, odstawiamy na 5 minut. Do miski wsypujemy ziarna, siemię lniane, sezam, płatki owsiane - zalać roztworem drożdżowym. Następnie dodajemy mąki i sól i wszystko dokładnie mieszamy. Odstawiamy na 25 minut aż urośnie (mój nie urósł zbytnio..). Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 200 stopni i pieczemy około 50-60 minut.

Pierwszy raz bawiłam się z drożdżamy, więc się cieszę, że wyszedł i jest pyszny:D

No, ale że nie samym chlebem człowiek żyje to upiekłam jeszcze coś co umili mi chwile bez czekolady - tak, odstawiłam czekoladę (podjadam czasami tylko gorzką) i czymś muszę zapchać tą pustkę. A że Friday podała ostatnio na swoim blogu przepis na ciasteczka owsiane (owsianka ostatnio rządzi w moich zestawach śniadaniowych:)) to pozwoliłam sobie również zaznać tej przyjemności:D


Ciasteczka owsiane

suche składniki
1 1/2 szklanki płatków owsianych

1 1/2 szklanki otrębów
2 szklanki posiekanej mieszanki : żurawiny, suszonych moreli, orzeszków ziemnych, brazylijskich, pecan, laskowych, rodzynek i migdałów.
łyżeczka proszku do pieczenia

mokre składniki
szklanka soku jabłkowego

1/4 szklanki oliwy z oliwek
1 jajko

Mieszamy suche i mokre składniki najpierw osobno, a później łączymy wszystko ze sobą. Pieczemy 15 minut w 200 stopniach. Wyszło ponad 30 sztuk z czego się niezmiernie cieszę:D

A tak poza tym to wiosna idzie, cieszmy się i kochajmy:D

wtorek, 13 grudnia 2011

Metoda na głoda i nie mówię o Danio

Dzisiaj trochę o jedzeniu z racji tego, że od 3 dni o niczym innym nie myślę (co jakiś czas zdarzają mi się takie apetytowe jazdy bez trzymanki).. No może jeszcze o idealnym zapachu perfum, ale to inna bajka. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale osobiście strasznie uwielbiam NALEŚNIKI (pierogi jednak bardziej mmm). Nie jadłam ich już prawie pół roku! Nie przez swoje lenistwo absolutnie, ale z braku odpowiedniej patelni. Dziś jednak wygrzebałam z szafki kuchennej maszynę, która wyczarowała mi przepyszne, cieniutkie naleśniki. Nie wiem do czego maszyna służy, może właśnie do naleśników? Mniejsza z tym. Aż gęba mi się śmiała jak mi wyszły takie złote i idealnie cienkie :D
Jak zrobić naleśniki każdy wie, żadna filozofia. Jest jednak kilka wariantów ich urozmaicenia. Można na ostro, na słodko, a nawet w formie ciasta. Narbardziej przypadły mi do gustu naleśniki ruskie, tak je sobie nazywam, bo wkład podobny do tego z pierogów. Mianowicie ziemniaki gotujemy, tłuczemy je z masłem, mlekiem i najlepiej pieprzem i do tego podsmażona cebulka. Mieszamy z drobno zmielonym twarogiem, albo też i nie - oba warianty są pycha. Napychamy tym naleśniki, zwijamy w rulonik i podajemy ze śmietaną i szczypiorkiem na wierzchu. Umieram z głodu na samą myśl o nich..
Można też z pieczarami, podsmażonymi z cebulką i posypanymi żółtym serem. Albo coś w stylu tortilli. Kiedyś z M. kombinowaliśmy i w końcu znaleźliśmy naszą ulubioną wersję. Mięso, ja używam drobiowego, kroimy (albo ktoś robi to za nas:D) w kosteczkę i podsmażamy na oliwie z przyprawą Gyros. Kapustę pekińską drobno kroimy, papryki kolorowe w kostkę. Do tego jeszcze kukurydza i czerwona fasola. Wszystko razem mieszamy z ketchupem i majonezem i wkładamy w naleśnikowe rożki. Prosto i kolorowo.
Najlepsze naleśniki na słodko jadłam w Pradze na śniadanie.. Z lodami czekoladowymi, gorącymi malinami i bitą śmietaną. Wspaniałe podsumowanie całego tam pobytu..;)
W domu jednak tak nie szaleję i wybieram albo twaróg, najlepiej delikatnie posłodzony albo serek homogenizowany waniliowy. Idealnie nadaje się ser twarogowy do serników z Biedronki. Naleśniki kawowe też dobre, z bitą śmietaną głównie. 
Z tej radości, że znalazłam opiekacz, który świetnie zastępuje patelnię mój lunch składał się z dania głównego i deseru, a co!;) Danie główne to naleśnik w nowym dla mnie wydaniu wykombinowanym na szybko, z pomidorek i serem Brie. Niebo  w gębie oczywiście jeśli ktoś lubi pleśniowce;) A na deser, jakże by inaczej, naleśnik z czekoladą i bananem. Zdjęć nie będzie. Zbyt głodna byłam żeby jeszcze biegać po aparat. Ale uracze was słodkim zestawem z internetowej grafiki.

www.gotujmy.pl

Lubicie naleśniki? Jakie są wasze ulubione? Może ktoś mnie zainspiruje nowym smakiem;)

Słonecznego dnia!


P.S. Jak mogłam zapomnieć o krokietach?! :) 

poniedziałek, 14 listopada 2011

Koniec....

... z ciszą! Taaak, nie było mnie tu trochę i nie ukrywam, że chodziły mi po głowie myśli, żeby zakończyć działalność tego bloga. Cóż mam słomiany zapał niestety i do tego jak narazie dużo czasu na myślenie i rozmyślanie, co generalnie nie służy mi za bardzo. 
Żeby nie było, że nic się nie działo w tym czasie, o nie! Nie byłabym sobą gdyby nic sie w okół nie zmieniało;)
Przede wszystkim zmieniło się to, że na pytanie o wiek nie mogę odpowiadać jak dotychczas: "21".. W tym roku też nie wyczekiwałam jakoś specjalnie urodzin i nic też wielkiego nie działo się w ten dzień oprócz mega udanych zakupów-prezentów:D Sama też sobie sprawiłam prezent, mianowicie tak skutecznie zainfekowałam swojego laptopa durnym wirusem z Facebooka, że wylądował w naprawie na tydzień. Reinstalacja systemu i odzyskiwanie plików... Nie pytajcie ile mnie ten prezent kosztował, bo aż mi się łza w oku kręci. Co do oczu, to jedno bym straciła  wypalając je sobie płynem do czyszczenia soczewek. Kto w ogóle wpadł na pomysł tworzenia tak silnych płynów do soczewek?
Przekonałam się na własnej skórze, że Zumba to świetny pomysł na rozruszanie kości i świetną zabawę. Polecam, polecam !
Zmieniłam też (nareszcie!) swoje włosy! Nasłuchałam się tyle złych opinii na temat angielskich fryzjerów, że miałam trochę starcha przed wizytą, ale nie ryzykujesz- nie żyjesz i w końcu sie zdecydowałam. Fryzura już od jakiegoś czasu była wybrana ( nie mam zbyt wielkiego wyboru z moją długością). Wybrałam salon najtańszy, z myślą, że jeżeli ma mi ktoś spieprzyć włosy to po co przepłacać. Ale, ale proszę państwa nic podobnego! Z salonu wyszłam uśmiechnięta, gdyż otrzymałam to czego chciałam! Do tego sama już w domu zmieniłam trochę ich kolor i już mi lepiej;) Zdjęcie napewno wrzucę, jak je zrobię.
No i oczywiście popełniłam kilka skoków zakupowych o czym też tutaj będzie. Spora część tych zakupów wiąże się z pewnym zajęciem, w którym to stawiam pierwsze kroczki, a efektami napewno się z wami podzielę;)
Poza tym przeżyłam swoje pierwsze Halloween w Anglii. Moją jedyną atrakcją było jedynie malowanie buźki małego potworka;) Co ciekawe w sobotę 29.10, kiedy to buszowałam po sklepach zauważyłam, że w większości ich sprzedawcy byli poprzebierani za wiedźmy, potwory i monstra co wyglądało prześwietnie! 
Pierwszy raz uczestniczyłam również w Bonfire Night (5.11), co ma upamiętniać nieudaną próbę wysadzenia budynku parlamentu przez niejakiego Guya Fawkesa. Ogromne ognisko i długi pokaz fajerwerków- całkiem sympatycznie. I też możliwe, że wrzucę jakieś zdjęcia..
Zaczęłam czytac książki po angielsku. Jedną już połknełam, teraz konsumuję drugą. Najbardziej cieszy mnie to, że rozumiem co czytam. Śmieszne? Pewnie dla tych, którzy z językami nie mają problemów;)
A oprócz tego normalne sprawy dnia codziennego;)
Ok, ok teraz już bardziej na temat. Poniżej zdjęcia poczynionych zakupów i prezentów. Już niebawem znajdziecie tu notki na temat poszczególnych produktów.
Jeśli macie jakieś pytanie odnośnie tego co tu widać piszcie! 

Teraz coś z innej kategorii. Mianowicie SKARPETKI! Ten kto mnie zna wie, że nie przepadam za skarpetami, które wystają trochę za kostkę. No cóż, wszystko płynie, wszystko się zmienia i tym razem zaiwestowałam w "wysokie" skarpety. A co, przeciez jesień!
Zakupione w PRIMARKU, za zawrotną sumę 2,5 funta za 5 pięć par. Jednej nie widać, bo już w nich śmigam. 
I żeby tego było mało to zaserwuję wam jeszcze ciasteczka marchewkowe. Nie wiem jak wy, ale gdzie ostatnio nie spojrzę to albo dynia albo marchewka. Moja lodówka też gromadzi w sobie sporo marchewki, więc na co mi było czekać. Znalazłam jakiś mega prosty przepis na ciasteczka i do dzieła!
Potrzebujemy:
2 starte marchewki
8 łyżek mąki
4 łyżki cukru (użyłam drobnego do wypieków)
3 łyżki oleju (polecam kokosowy! nadaje świetny smak )
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Ja dodałam również cynamon, nie byłabym sobą;)
Wszystko razem wymieszać, uformować i dać na blachę. Pieczemy około 15 minut w 170 stopniach.
Pycha! Są wilgotne w środku i w życiu bym nie przypuszczała, że to takie dobre. Wyszło tylko 16 sztuk, które zniknęły w tempie ekspresowym- co to dla dwóch łasuchów;)


Dobrnęłam do końca.
Dziękuję za uwagę i do następnego!

czwartek, 20 października 2011

Niepoprawne politycznie

Ostatnimi czasy wszystko co tworzę w kuchni robię pierwszy raz, co jest śmieszne, bo prawie każda praca jaką miałam to praca w gastronomi;)  Dzisiaj upiekłam Murzynka (stąd tytuł posta). Wszędzie czytałam i słyszałm, że to taaakie proste ciasto. I.. teraz mogę dołączyć do grona ludzi tego zdania.
Przepis znalazłam gdzieś w sieci ( wszystkie zresztą są podobne, trudno żeby nie;))
Potrzebujemy:
kostki masła lub margaryny
1 szklanki cukru
4 jajka
4 łyżki kakao
4 łyżki mleka
1,5 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Masło, cukier, mleko i kakao wrzucamy do garnka i na ogień- wszystko musi się roztopić i ładnie połączyć. Nastepnie studzimy naszą polewę. (Najgorszy moment dla mnie- nie mogłam patrzeć jak polewa leży spokojnie i błyszczy i co chwilę lądował w niej mój palec. W efekcie jestem tak przesłodzona dzisiaj, że nie mam już ochoty na ani jeden kawałek.) Można odlać pół szklanki, żeby na samym końcu udekorować ciasto polewą. Kiedy jest już chłodna dodajemy żółtka i miksujemy. Później przesiewamy do tego mąkę z proszkiem do pieczenia i miksujemy do uzyskania jednolitej masy. Osobno ubijamy białka na sztywną pianę. I delikatnie łączymy ją z ciastem. Przekładamy do formki wysmarowanej tłuszczem i obsypanej bułką tartą (obsypałam mąką). Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 przez 45 minut. Ciasto ozdobić można polewą, kokosem, cukrem pudrem czy jak kto tam chce;) Ja uwielbiam je jeść z konfitura bądź szklanką mleka. Mniam! Sa tez różne wersje z owocami czy orzechami, które napewno kiedys wypróbuję.

A teraz powiedzcie kto jeszcze nie robił Murzynka? :)

Miłego!

czwartek, 13 października 2011

mój pierwszy raz: pancakes

Na te amerykańskie naleśniki miałam ochotę już jakiś czas. Jednak ostatnio zakupiłam olej kokosowy ( głównie w celu pielęgnacji włosów, ale o tym też napiszę niebawem) i to był główny motyw dlaczego w ogóle zabrałam się za smażenie. Uwielbiam naleśniki. Istnieje jednak jedno "ale"- nie mogą być tłuste, smażone w głębokim oleju! Uwielbiam te cieniutkie. Pancakes jednak wyglądają bardzo apetycznie, są grube i puszyste. Przepis ściągnęłam od Cukrowej Wróżki ( KLIK) i trochę go zmieniłam.

Moja wersja:
175g mąki
0,5 łyżeczki soli
płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka cukru pudru
kilka kropel aromatu migdałowego (UWAGA!!!!! myślałam, że będzie to dobry pomysł gdyż uwielbiam aromat  migdałów jednak w efekcie nie było to aż tak dobre, może dałam za dużo ? nie wiem, ale nie smakowało ok dlatego polecam dodać jednak tak jak w oryginale cukier waniliowy bądź ekstrakt waniliowy, których to nie miałam ani grama)
2 jajka
15g stopionego i ostudzonego masła
200 ml jogurtu (może być śmietana, kefir czy maślanka też)
100 ml mleka

Mąkę, sól, cukier, aromat migdałowy oraz proszek do pieczenia wymieszać. Następnie dodać żółtka, jogurt masło i mleko. Ubić pianę z białek i delikatnie dodać do powstałej masy. Smażymy z obu stron po minucie na lekko natłuszczonej patelni. Wymiary placuszków : średnica 10-12 cm, grubość 0,5 cm. Moje były mniejsze i wyszło ich 10. Ładnie rosną i przygotowanie jest mega proste. 

Niestety nie miałam dostępu do patelni teflonowej, na której wszystko smaży się lepiej i nie potrzeba aż tyle oleju co do zwykłych patelni. Ja zużyłam naprawdę dużą ilość oleju przez co moje placuchy były tłuste (pocieszałam się, że to zdrowy olej). Dałam radę zjęść ledwo 2, bo taka ilość tłuszczu działa na mnie fatalnie- jest mi mdło i czuję w żołądku jak mi ten tłuszcz na wierzch wypływa. Natomiast Ukochany zjadł resztę i był zadowolony ;) Napewno kiedyś jeszcze je zrobię, ale napewno z cukrem waniliowym i na teflonówce. 
Mimo tego, że moje nie były idealne to i tak polecam;)


 

wtorek, 27 września 2011

Bananowy song

W półmisku na stole od kilku dni brązowieją banany.  Brązowe nie cieszą już tak jak żółte. No i nie smakują tak jak żółte. Nie lubię jak coś się marnuje, więc wchodzę na ulubione blogi i szukam przepisu na coś, najlepiej na muffinki, które zawierałyby te nieszczęsne brązowe banany. No i czekoladę też mogłyby mieć. No i znalazłam! Wyczarowane przez Cukrową Wróżkę (klik). Trochę zmieniłam. Zazwyczaj przerabiam przepis żeby wykorzystać to co akurat mam w domu.
Bananowe babeczki z kawałkami czekolady:
Składniki suche:
2 szklanki mąki
1/4 kakao
pokruszona tabliczka czekolady ( potraktowałam ją nożem)
2 płaskie  łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
3/4 szklanki cukru
Składniki mokre:
1/2 szklanki oleju
3 jajka
1/4 szklanki mleka
1/4 szklanki słodkiej śmietany ( w oryginale jogurt naturalny- cały zeżarłam dwa dni temu:P)
2 banany rozciaprane widelcem
Suche i mokre składniki mieszamy na początku osobno. Później dodajemy mokre do suchych i mieszamy do jednolitej masy. Nakładamy do papilotek i do pieca nagrzanego do 180˚C na 25 minut. Wyciągamy, czekamy aż będą chłodniejsze i cieszymy się pysznym smakiem bananów z czekoladą. 
Dodatkowo, co widać na zdjęciu, ubiłam śmietanę i udekorowałam moje muffinki. Jak na pierwszy raz wyszły mi całkiem niezłe;) No i wyszło ich dokładnie 24 sztuki!

środa, 21 września 2011

Ciastka, które zrobiły furorę

Tym razem również padło na ciastka brązowe. Skorzystałam z przepisu znajdującego się tutaj. Jest minimalnie zmieniony.
Z tego przepisu wyszło mi około 60 ciasteczek, które zniknęły w mgnieniu oka;) No i jak to ja, MUSIAŁAM podjeść trochę surowego ciasta. Wiem, że to niezbyt rozsądne i zdrowe, ale tak już mam. Na szczęście mój żołądek to przetrzymał.
1 i 1/4 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia ( w orginale jest 1 łyżeczka sody oczyszczonej i  1/2 lyżeczki proszku do pieczenia, z racji tego, że nie miałam w domu sody dodałam poprostu 1 łyżeczkę proszku)
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka drobnego cukru
145 g miękkiego masła
1 duże jajko
Najpierw masło ucieramy w cukrem na puszysta masę i dodajemy jajko- dalej miksujemy. Następnie wsypujemy pozostałe suche składniki i wyrabiamy ciasto. Formujemy kuleczki wielkości orzecha laskowego, trochę spłaszczamy i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia bądź wysmarowanej masłem w odstępach około 3-4 cm. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 190° przez około 8-9 minut najlepiej na średniej wysokości  piekarnika. Po wyciągnięciu z pieca są bardzo miękkie więc trzeba odczekać chwilę aż stwardnieją.
Szczerze mówiąc smakowały lepiej niż te, które zrobiłam ostatnio (KLIK). Są chrupiące i bardzo kakaowe. A i chłopcy je pokochali. Zawarliśmy nawet układ - ja dwa razy w tygodniu robię ciastka (sama przyjemość) a oni wtedy robią obiad:)  Układ zadowalający!:)

piątek, 16 września 2011

Lunch Time

Do momentu kiedy to zagościłam w Zjednoczonym Królestwie słowo lunch nie funkcjonowało w moim słowniku co równa się z tym, że nie praktykowałam tej formy posiłku. Przeważnie w czasie przeznaczonym na lunch (12.00-14.00) gościł u mnie obiad, bądź- kiedy dzień spędzałam na uczelni, batoniki i inne przekąski, po które biegałyśmy z koleżankami do Biedronki:) Jednak teraz, kiedy to ten właśnie posiłek ma mnie przytrzymać przy życiu do czasu obiado- kolacji ( pomiędzy 18.00 a 20.00) postanowiłam poświęcić mu trochę uwagi. Z racji tego, że przeważnie opierał się on na tostach z różnymi dodatkami( a to ser żółty, a to masło orzechowe czy nutella) i czasem jakimś owocu bądź czymś słodkim, postanowiłam zjeść coś bardziej bogatego w witaminy i inne takie. W ogóle postanowiłam ograniczyć spożywanie chleba tostowego ( niestety tylko taki mam możliwość jak narazie spożywać) do maks 2 razy w tygodniu. Nie wyeliminuję go zupełnie, bo się tylko zamęczę ta myślą, a czasem trzeba coś na szybko. W przerwie między obowiązkami wykroiłam coś takiego.
Co tam jest? To co znalazłam w lodówce i co wołało "ZJEDZ MNIE". (BTW- tak wołają zaaaawsze wszyyystkie słodycze;))
I tak na dnie leży zielona sałata, na niej kosteczki pomidora, ćwiartki jajka, kosteczki fety, a wszystko oblane jogurtem z oregano i pieprzem.
Pożywne i smaczne. I zapchało skutecznie. Choć pewnie za chwile sięgnę po coś słodkiego (ehh te nałogi:P)
Miłego i smacznego:)

czwartek, 8 września 2011

Włoskie kopytka i czekoladowe psy

Tak to już ze mną jest, że lubię mieć czas zajęty do granic wytrzymałości. Z racji tegi, że moja praca czasami jest cięższa, a czasami lżejsza mogę sobie pozwolić na wymyślanie i realizowanie pewnych zajęć. Dzisiaj znowu wkroczyłam do kuchni. Już pare dni chodziło za mną.. GNOCCHI- czyli nic innego jak włoskie kopytka;) Nigdy wcześniej kopytek nie robiłam, więc to mój debiut. A na deser ciasteczka. Przepis zaciągnęłam od Pauli. Zmieniłam go tylko trochę;)
A więc ciasteczka: potrzebne
1/2 kostki masła
1 szklanka cukru pudru
1 jajko
2,5 szklanki mąki
1/2 szklanki kakao
( w orginale była jeszcze łyżeczka przyprawy chilli, ja jednak pominęłam ten punkt z racji tego, że ciasteczka miały być również dla dzieciaków)
Masło z cukrem pudrem ucieramy mikserem na kremową masę. Następnie dodajemy jajo i dalej miksujemy do połączenia się ładnie wszystkich składników. Dodajemy pozostałe składniki i wyrabiamy recznie na jednolitą masę. Następnie należy ciasto rozwałkować na około 5mm (robiłam to z linijką :P) i wycinać ciasteczka jakie się chce. Układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia( ja owego nie miałam w domu także blachę posmarowałam masłem)i pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180C przez 10 minut. Po tym czasie wyciągmy pyszne ciastka:D No i wiadomo jak ktoś ma ochotę to je ozdabia, lukruje itd. Moje mają wzorek więc zostawiam je bez niczego:)
A teraz Gnocchi. Potrzebujemy:
1 kg ziemniaków
1 jajko
250 g mąki + dość sporo do wyrabiania ciasta
sól
Ziemniaki gotujemy. Jak będą miękkie to odlewamy wodę, czekamy aż trochę ostygną i przeciskamy przez praskę 2 razy (ja niestety nie miałam tego urządzenia w swoim zasięgu także ugniatałam ziemniory widelcem - czyli mogę sobie odpuścić dzisiejszą serię popmek:D). Do ciepłych ziemniaków dodajemy jajko, mąkę i nieco soli. No i wyrabiamy. Robimy wałeczki o średnicy mniej więcej 2-3 centymetrów i kroimy jak kopytka. A tak w ogóle to czy ktoś oprócz mnie jeszcze tego nie robił? Gnocchi ma jednak inny kształt niż nasze kopytko, więc widelcem je przygniatamy i tworzy się wzorek. I tak oto wygląda moja wersja (niekształtnego, swoją drogą) gnocchi. Dziś mam jednak taaaak dobry nastrój, że jakoś mi to nieprzeszkadza:D

Na zdjęciu jeszcze nieugotowane- z tym czekam do obiadu.

Miłego!

wtorek, 6 września 2011

Od kuchni..

Od pewnego czasu gotowanie, a szczególnie pieczenie sprawia mi ogromną przyjemność (na szczęście, bo poniekąd te czynności  zaliczają się również do mojej pracy). A do tego jeżeli to "coś" smakuje innym to już całkiem jestem usysfakcjonowana;)
Dziś naszła mnie ochota na masło orzechowe, którego oczywiście nie było w domu. Znalazłam jednak przepis tutaj (świetny blog,a na sam widok smakołyków na zdjęciach już się ślinię) no i przystąpiłam do dzieła.
Wykorzystałam 2 szklanki orzeszków solonych oraz odrobinę cynamonu. Nie wyszło tego masła zbyt wiele, ale na moje potrzeby w sam.


Orzeszki wg przepisu należy podpiec. Można to zrobić na 2 sposoby:
- na suchej patelni- co zrobiłam ja
- w piekarniku nagrzanym do 170ºC




Następnie wrzucamy je do malaksera i mielimy około12- 15 minut.Po tym czasie nasze masło ma piękną konsystencję trochę lejącą.









Przekładamy do słoiczka i do lodówki albo zjadamy od razu.

Co prawda kiedy wyskrobałam i wylizałam miskę po orzeszkach to już miałam dość, ale masło napewno przyda się do wypieków, które chodzą mi po głowie;)