Pokazywanie postów oznaczonych etykietą usta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą usta. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 listopada 2013

Pinkadilly Circus - zawładnęła mną fuksja

Dosłownie. Jak wiadomo jestem zwolenniczką wszelkiego rodazaju rudości i oranży na ustach. Idąc do drogerii moje ślepia odrazu kierują się w stronę pomadek o choćby delikatnej, pomarańczowej nucie. Nie chciałam tego zmieniać i tym razem, ale wyszło inaczej, a nawet lepiej!;). Promocyjna cena na wybrane kolory dodatkowo zachęciła i po dłuższym zastanowieniu się ("Czy ja naprawdę pragnę biegać w fuksjowych ustach? Czy to będę ja?") skusiłam się na pomadkę Catrice Pinkadilly Circus. Lepiej trafić nie mogłam. Kolor wyrazisty, ale nie krzykliwy i tandetny. Pachnie malinową mambą, konsystencja masełka, ale z pięknym pigmentem. Usta błyszczą i wyglądają soczyście. Trwałość ok, nie przetrwa jedzenia i picia, ale nikt tego nie obiecuje. Przyciąga uwagę, to napewno, a ja z czystym sumieniem polecam, każdemu kto o nią zapyta! 
Regularna cena to około 20 zł, natomiast trafiłam na promocję i zapłaciłam 11,90. I co więcej jest to pierwsza pomadka, która jest u mnie w ruchu cały czas, jeszcze chwila i będę musiała zaopatrzyć się w kolejne opakowanie!:)

Jakie odcienie pomadek Catrice polecacie? A może ktoś przepadł z Pinkadilly tak jak ja?

Enjoy!


piątek, 29 marca 2013

Czym zastąpić balsam do ust Tisane?

Dzisiaj przedstawiam godnego uwagi rywala balsamu do ust Tisane. Tak, sama w to nie mogłam uwierzyć, ale testy pokazały swoje. 
Zamiennika zaczęłam szukać kiedy moje zapasy najlepszego balsamu do ust ever zaczęły się niebezpiecznie kurczyć, a następny pobyt w Polsce nie zapowiadał się szybko. Mam w zanadrzu jeszcze kilka innych pomadek ochronnych, ale żadna nawet w najmniejszym stopniu nie równa się Tisane. No i będąc w Marks&Spencer z ciekawości chwyciłam za ich Lip Care i przejrzałam skład: 
Ricinus Communis Oil • Cera Alba Hydrogenated  Coco-Glycerides Vitis Vinifera Seed Oil Butyrospermum Parkii Candelilla Cera Lanolin • Helianthus Annuus Seed Oil Prunus Amygdalus Dulcis Oil • Aroma Propylparaben • Benzyl Alcohol Limonene Benzyl Salicylate Geraniol • Linalool Coumarin Citronellol 
Zachęcił mnie na tyle, że..nie wzięłam go. Poprostu nie chciałam kupować kolejnych mazideł przed wykończeniem tych, które mam, och co za rozsądek:p Niestety szybko pożałowałam, że go nie wzięłam i po jakimś czasie postanowił po niego wrócić. Znalazłam i od tego czasu się z nim nie rozstaję! Pobił nawet osławione jajeczko EOS, które moim zdaniem jest do kitu.
Nie będę opisywać Tisane, bo myślę, że duża część go zna i uwielbia. Czym się różnią? Oprócz składu, jak widać  różnią sie opakowaniem. W tym przypadku wielki plus dla Lip Care za to, że jest w sztyfcie (wiem, wiem Tisane też można dostać w sztyfcie, ale miałam go i nie równa się temu w słoiczku). Kolejna rzecz to zapach i smak. Zapach Tisane bardzo lubię, jest taki miodowy i przyjemny. Marks&Spencer niestety pod tym względem nas nie rozpieszcza i zapach jest nieprzyjemny, ba! Po pierwszym użyciu myślałam, że się rozpłaczę, bo jak coś o tak dobrym składzie może tak śmierdzieć? Ale moje Drogie nie ma się co poddawać, ponieważ po pewnym czasie zapach staje się znośny, a nawet zapominamy o nim gdy widzimy efekty jego działania;) 
Tisane poszedł w odstawkę na jakiś czas i nie narzekam, bo Lip Care spisuje się świetnie i nie pamiętam już co to suche usta. 
Cenowo też jest dobrze: Tisane około 10 zł w aptece, natomiast Lip Care w standardowej cenie kosztuje £1, a w promocji (która jest na nie bardzo często) można dostać 2 za £1,50.
Także jeśli tęsknicie za naszym kochanym Tisane to polecam spróbować mojego ulubieńca z Marks&Spencer, może też się polubicie;)


niedziela, 3 marca 2013

Rimmel Apocalips - czy warto?

Ostatnio obiecałam, że napiszę kilka słów o nowości od Rimmel czyli lakierach do ust. Nie chciałam pisać na podstawie pierwszego wrażenia, które nie było zbyt pozytywne. I w sumie nie wiele się zmieniło-niestety.
Wybrałam kolor 500 Luna - trudno inaczej, kiedy wariuję na punkcie pomarańczowych i pomarańczowo-podobnych ust. Oczekiwałam wiele, a już napewno pięknej tafli na ustach, wysokiego błysku i mega trwałości. W końcu na opakowaniu jest słowo 'lakier'. W rzeczywistości kolor jest prześwietny i jestem absolutnie usatysfakcjonowana, wygląda na ustach jak pomadka z błyszczykiem, ma świetne krycie, nie ma wysokiego błysku, a wytrzymuje na ustach około 2 godzin bez jedzenia i picia. Schodzi w sposób nieporządany-zostawia nam obrysowane usta. No i lubi przemieszczać się na zęby i wychodzić poza linię. Nie wysusza ust, ale podkreśla suche skórki i wchodzi w załamania. Aplikator wygodny, a zapach? Jak dla mnie nijaki, ale nie przeszkadza.
♥♥♥
Last time I promised that I will write my opinion about new Rimmel lip laquer - Apocalips. I didn't want to do that after my first impression which wasn't too positive. And now I can say unfortunately it doesn't change too much from this time. 
I choose 500 Luna colour because I'm absolutely obsessed with every shade of orange lips. I was expecting beautiful, ideal, smooth and very glossy finish and long hours lasting, so it's called 'laquer'. 
Well, what I can say is that colour is absolutely amazing, on a lips looks like lipstick mixed with lip gloss, has very good covering, and stay on the lips about 2 hours without eating and drinking. When it's gone then leaves lip liner effect which doesn't look good. Be carefully when using this laquer because it likes to move around your mouth and stays on teeths. Doesn't make lips dry but stresses death skin on them. The aplicator is very convenient. Doesn't smell any good or bad. 
It's not my favourite lips product but was nice to tried it.
Have you tried it yet? What do you think about this lip gloss?



Napewno nie trafi do moich ulubieńców, ale przynajmniej spróbowała no i napewno zużyję, ze względu na kolor;) Co o nich myślicie? 

Pozdrawiam,
Iv

niedziela, 10 lutego 2013

Zmysłowe usta w kolorze no.3

W tym tygodniu planowałam zrobić kolejny makijaż. Jest pomysł, było światło, ale skóra odmówiła współpracy i się przesuszyła, co nie wygląda zbyt estetycznie po nałożeniu podkładu. Uzbroiłam się już w Eucerin z mocznikiem i mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będzie znacznie lepiej;)
Szukałam ostatnio czegoś różowego i błyszczącego, ale nie transparentnego. Tym razem sięgnęłam po firmę beautyuk, na którą wcześniej nie zwracałam uwagi. Lip lust to błyszczyk, napigmentowany jak szminka. Trwałością nie powala, ale znika równomiernie. Konsystencja gęsta, ale nie klejąca. Świetne kolory do wyboru, a cena to około £3 za 7,5g produktu. Nie podkreśla suchych skórek i nie wysusza. Jedynym minusem jest fakt, że można go używać TYLKO przez 6 miesięcy po otwarciu. 
                                                                                           ♥♥♥
I planned to do next make up this week, but unfortunately my skin is in very bad condition. Is absolutely dry and any foundation look unattractive on my face. I have bought Eucerin face cream with 5% Urea, hope it will help me and I will do make up in coming week:)
In last time I was looking for some pink lip gloss but I didn't want transparent one which you can find easily everywhere. First time I found interesting thing in beautyuk stand in Superdrug. Lip lust is a lip gloss as pigmented  as lip stick. Have great, thick formula but is not sticky on your lips. Lip gloss doesn't make your lips dry and is confortable in wearing. To be honest, he doesn't stay too long, about 1,5 hour without eating and drinking. Cost only about  £3 in Superdrug. The only downside is the expiry date- ONLY 6 months from the open. I have owned colour no.3 date night. Have you tried it? If not, I recommend to do that, it is absolutely worth it!


Mój kolor to no.3 date night. Trochę brudny róż, kótry ładnie i subtelnie wygląda i podkreśla usta.


Zdjęcia nie oddają dokładnie koloru. Aplikator jest bardzo przyjemny w użyciu. Polecam!

Mam nadzieję, że miło spędzacie ten weekend:)

środa, 9 stycznia 2013

Ulubieńcy/odkrycia minionego roku!

Pierwszy raz pojawia się u mnie taki post. Jakoś tak poczułam potrzebę pokazania rzeczy, które urozmaiciły 2012 rok i wniosły pozytywne zmiany.  

Zacznijmy od pielęgnacji ciała i włosów.
Jak widać bez szaleństw w kwestii ilości. Peeling kawowy, o którym już kiedyś wspominałam, najlepszy ever, szybki w przygotowaniu, aromatyczny i zostawia skórę mega gładką. Następnie Odżywka do włosów Garnier Ultra Doux, Awokado i Masło Karite- tania, ładnie pachnie, co najważniejsze dobrze odżywia i nawilża nasze włosy, nie próbowałaś? Zrób to koniecznie. No i ostatni produkt, może dość nietypowo, ale nie mogłam go pominąć: antyperspirant Lady Speed Stick, Orchard Blossom 24h. Przez lata testowałam różne antyperspiranty, bywały lepsze i gorsze, jednak żaden nie był w stanie oprócz ochrony zapewnić również pielęgnacji pach. Zwróciłam na niego uwagę po tym jak callmeblondieee zachwalała go w swoich filmach. I miała zupełną rację. Jest najlepszy. Tak 'pięknych' pach nie miałam już dawno:p Do wyboru mamy kilka zapachów, więc prawdopodobnie każdy znajdzie coś dla siebie. Zapomniałam o ochronie. W okresie jesienno-zimowym sprawdza się dobrze, zobaczymy jak będzie latem. No i bieli, ale na to już chyba siły nie ma.
Kolejna grupa to pielęgnacja twarzy:
Tutaj w skrócie opiszę moją codzienną pielęgnację;) Do oczyszczania twarzy po całym dniu (przeważnie bez makijażu) używam greckiego mydełka mythos, natural scrub soap, olive + red grape seeds. Moja przygoda z mydełkami zaczęła się od mydeł Tuli, które jednak nie działały całkiem dobrze na moją suchą skórę. Korzystając z okazji, że brat wakacje spędzał w Grecji, poprosiłam go o mydełko z oliwą. Wybrał akurat te i trafił w setkę ! ( thanks Bro!) Mydełko ładnie pachnie, świetnie się pieni, oczyszcza, ale nie przesusza i ściąga, i jest generalnie genialne. Nie scrabuję nim twarzy, więc nie wiem czy w tej roli sprawdza się jakoś specjalnie. Następnie, aby ukoić i ztonizować skórę używam Red Rose Water firmy Dabur. I chyba już nie wrócę do drogeryjnych toników. Woda różana łagodzi zaczerwienienia na twarzy, dobrze tonizuje i uspokaja skórę, no i pachnie przyjemnie. Na dzień używam kremu z Eveline bioHialuron 4D, Cera naczynkowa. Krem jest delikatny, nie zapycha, nie obciąża skóry, szybko się wchłania, nie widać suchych skórek i z racji tego, że ma w składzie hialuron zatrzymuje jej nawilżenie. Jak dla mnie numer 1, absolutnie. Na noc, kiedy moja cera jest bardzo przesuszona nakładam olejek z Alterry, ale co ja będę opowiadać, przypuszczam, że każda z was o nim słyszała bądź miała z nim do czynienia. Jest to dla mnie świetna alternatywa dla kremów na noc. Jakoś nie jestem przekonana do stosowania napakowanych chemią kremów na noc, kiedy to cera ma się regenerować i chłonąć lepiej składniki. Przed ostatni w tej kategorii, stosowany w zależności od stanu skóry, średnio 2-3 razy w tygodniu Peeling drobnoziarnisty z Perfecty, Minerały morskie + krzemionka. Też już wcześniej o nim wspominałam, najlepszy dla mojej skóry. No i ostatnia rzecz to Maseczka Morska z Biochemii Urody. Na początku była przeze mnie trochę niedoceniania, ale kiedy moja skóra była maksymalnie przesuszona wtedy dopiero zrozumiałam jak dobra jest ta śmierdząca maska. Koi skórę, nawilża i oczyszcza. Jest po prostu rewelacyjna. 

I możemy przejść do kolorówki
Wkradła mi się tutaj jeszcze Odżywka Diamentowa Eveline, która powinna być na pierwszym zdjęciu. Stosuję ją jako bazę pod lakier, nigdy nie stosowałam jej zgodnie z zaleceniami, a i tak moje paznokcie nie miały się już dawno tak dobrze, jak po jej stosowaniu. Jest to jednak moja opinia i polecam zapoznać się z innymi opiniami, gdyż produkt ten wywołał trochę kontrowersji w blogosferze. W minionym roku zainteresowałam się minerałami i zdecydowałam się na podkład mineralny Lily Lolo w odcieniu Warm Peach. Możemy stopniowac sobie krycie, podkład nie wysusza, nie podkreśla suchych skórek i nie zapycha. Mam zamiar stosować go latem, bo jednak na okres zimowy moja skóra bardziej lubi się  z drogeryjnymi podkładami, w tym przypadku moim 'odkryciem' jest Maybeline Fit Me Foudation. Przede wszystkim nie zawiera parafiny, co dla mnie jest ogromnym plusem, nie obciąża i nie zatyka porów. Dobrze sie rozprowadza zarówno palcami jak i podróbą Beauty Blendera. Posiadam odcień 120, pewnie wybrałabym odcień 115, jednak nie mogłam go znaleźć. Trzyma się dobrze około 6-7 godzin, nie robi plam, nie ciemnieje. Jak dla mnie jak najbardziej ok. Po ponad roku wróciłam znowu do maskary Max Factor 2000 Calorie. Najlepszy tusz jakiego do tej pory używałam, co nie oznacza jednak, że nie będę próbowała inych;)
No i ostatnie zostały szminki. To jest moje odkrycie roku chyba największe. Zawsze w makijażu stawiałam na oczy, usta traktowałam po macoszemu, jednak to się zmieniło i teraz tylko zdrowy rozsądek powstrzymuje mnie przed kupieniem wszystkich dostępnych rodzajów szminek. Na zdjęciu widać czerwień, którą baaaardzo lubię i dobrze się w niej czuję O.M.G! ze Sleeka o wykończeniu sheen. Druga szminka była z kolei najczęściej używaną przeze mnie. Jest to Vipera w kolorze 71. Zrobiłam już post o szminkach, więc odsyłam kilka postów wstecz jeśli interesuje was moja kolekcja, która się ciut powiększyła od tamtego czasu;)

Kosmetycznie to byłoby na tyle. Mam nadzieję, że dotrwałyście do końca postu i jestem ciekawa waszych opinii na temat wymienionych kosmetyków;)

Enjoy!

piątek, 30 marca 2012

Co zaGOSHciło na moich ustach?

Zwariowałam. Dałam się totalnie opętać /pomarańczowym/koralowym/czerwonym kolorom na ustach. Jakoś wcześniej ten kolor nie wchodził w grę w moich makijażach, ale jak wiadomo człowiek się zmienia, a razem z nim jego gusta. Pokazałam już kiedyś błyszczyk w kolorze marchewki, o którym jeszcze wspomnę, a tym razem, całkiem oczywiście przez przypadek, w moje łapy wpadł Jumbo Lip Gloss Pencil w kolorze 02 Flamenco Coral, firmy GOSH. Mówiąc przypadek mam na myśli bardzo fajną przecenę w Superdrugu- w rezultacie wydałam na ten ołówek £3. Troche się bałam, że będzie wysuszał czy cuś, ale jest w miare. Trzyma się 2 godziny bez jedzenia i picia. Niestety schodzi nierównomiernie zostawiając nam obrysowane usta. Nakłada się bardzo wygodnie. Nie jest wydajny, to co widać na zdjęciu to efekt po 3 aplikacjach.
Ma kremową konsystencję, dobrze kryje, nie podkreśla suchych skórek - lubię. Jeszcze bardziej, kiedy dołożyć do tego kolor.

A teraz idę dopakowywać walizkę, w niedziele do domu;) Powiedzcie mi tylko dlaczego znowu ma sypać śnieg? Także czeka mnie podróż w czasie wręcz - z gorącej wiosny do chłodnej zimy.

czwartek, 1 grudnia 2011

Just kiss my lips..


Dzisiaj w roli głównej produkty firmy The Body Shop. Dokładnie dwa, przeznaczone do tego samego czyli do pielęgnacji ust.Moje usta są bardzo wybredne i niestety mało produktów im odpowiada. Potrzebują ciągłego nawilżenia, bo inaczej są faktury papieru ściernego. A wtedy mogę się pożegnać z ładnym makijażem i szminką. Będąc w Body Shopie zastałam promocję 3 za 2 i przy kasie złapałam trzy mazidła. 
Używam póki co tych dwóch z racji tego, że trzeci słoiczek pochodzi również z serii Born Lippy i różni sie tylko zapachem, więc przyjdzie na niego kolej kiedy skończą się te dwa. 

Zacznę od tego, którym się rozczarowałam czyli Shea Lip Butter. Naprawdę spodziewałam się świetnego nawilżenia i odżywienia moich ust. Jednak efekt nawilżenia otrzymujemy tylko na max godzinę po aplikacji, a później moje usta wracają do swojej suchej formy, a nawet przesuszają się bardziej.. Dawałam mu kilka szans, ale za każdym razem to samo. Teraz stosuję go nawilżacz skórek w okół paznokci, co by się nie zmarnował tak jak Carmex. Plusem tego masełka jest zapach i smak - taki lekko słodkawy. Masło jak to masło jednak i pozostawia na ustach białą warstewkę, która znika dopiero po czasie.

Born Lippy zaskoczył mnie za to pozytywnie. Wydawało mi się, że będzie to coś bardziej w stylu błyszczyka i nie spodziewałam się, że zrobi na moich ustach coś więcej niż je nabłyszczy. A jednak! Nawilża i to całkiem nieźle! Nakładam go na noc, a rano usta miękkie i soczyste;) Nic tylko caaałooować:D Minusem może być zapach smak - słodkawy, wyraźnie chemiczny, ale to kwestia gustu. Aplikacja paluchem, co gorsze bardzo się to klei blech. Ale dla efektu warto. Usta wyglądają soczyście. 


Tutaj widać moje zużycie w ciągu chyba dwóch miesięcy.. W oby dwóch widać dnooo.


Born Lippy ma konsystencję błyszczyka, wodnistą i klejąca. Masełko jest zbite, ale rozsmarowywuje się dobrze.


A truskawa na mnie czeka:)

I już grudzień... Nie mogę w to uwierzyć tym bardziej, że za oknem czysta jesień i można jeszcze w porywach wyjść w krótkim rękawku.. W tym roku nie czekam specjalnie na święta, nie czuję tego klimatu i nie zapowiada się żeby to się zmieniło.. Ale kto wie? Może za tydzień będę już wydzierać gardło przy "All I want for Christmas is yoouuuuuuuuuuuuuu" :D

(Naturalnie klikając na zdjęcie powiększacie je).

wtorek, 4 października 2011

Efekt Klowna

Przedstawiam dzisiaj kolejny kosmetyk z Avon, który służył mi dość długo i z którego byłam zadowolona. Do czasu. Na myśli mam błyszczyk do ust Sherre Gloss z olejkiem jojoba. Nie wiem czy jest jeszcze dostępny w ofercie Avon (kupiłam go bardzo dawno i chyba właśnie jest jego czas żeby znaleźć się w koszu). Kosztował niewiele około 6-7 zł.
Pod względem pielęgnacji nie jestem w stanie mu nic zarzucić. Dobrze zawilża i usta są po nim miękkie. Zapach jest słodki, konsystencja troche klejąca, ale nie przeszkadza mi to na ustach. Daje efekt wilgotnych ust.
( To jest błyszczyk na dłoni, nie wiem po co to piszę, skoro każdy się domyśli, ale jak zobaczyłam to zdjęcie to skojarzyło mi się to z jakąś zmianą skórną, a nie z kropelką błyszczuku).
Kolor jak widać przeźroczysty z delikatnym odcieniem różu. Tak wygląda chwilę po aplikacji. Po jakimś czasie zaczyna ciemnieć. Usta stają się intensywnie ciemno - różowe. A oto moja historia:
Rzecz zdarzyła się w tegoroczne wakacje. Na całodniową wycieczkę jako "coś do ust" wzięłam wyżej opisany błyszczyk. Słońce było palące, a usta suche więc błyszczyk aplikowałam dość często. Dawał świetne nawilżenie więc cały dzień byłam zadowolona. Późnym wieczorem jednak, kiedy mogłam liczyć już tylko na sztuczne światło lamp przejrzałam się w jakimś ulicznym lustrze i moim oczom ukazał się naprawdę śmieszny obraz. Nos miałam spieczony na czerwono ( niestety nie jest on malutki, przez co trudno go przeoczyć), a usta mu dorównywały, a nawet były jeszcze bardziej intensywne. Nie obyło się bez komentarzy towarzyszy, że wyglądam jak Klown. Pomyślałam "ok jutro będzie już dobrze". Jakież było moje zdziwienia gdy rano obudziłam się nadal w intensywnych ustach i efekt utrzymywał sie do wieczora. Zdarzyło mi się to pierwszy raz. Może zbyt często malowałam usta w ciągu dnia? A może to wcale nie jest minus? Dlatego błyszczyka nie skreślam, bo być może ktoś pragnie efektu ciemniejszych ust i wtedy błyszczyk będzie spełniał swoje zadanie. 

sobota, 1 października 2011

Wszyscy znają. Czy wszyscy kochają? Czyli o Carmex'ie słów kilka.

Jakiś czas temu uległam mani na posiadanie cudownego balsamu do ust marki Carmex. Moje usta wymagają ciągłego nawilżenia, a że właśnie kończył mi się balsam do ust z Lovely (z kamforą i mentolem, który swoją drogą jest rewelacyjny, niestety nie pokażę wam zdjęcia), postawiłam na Carmex. Po pierwszym użyciu stwierdziłam, że jest ok, ale z każdym kolejnym użyciem było gorzej i gorzej. Usta nawilżał tylko na max godzinę a po tym czasie skóra była jeszcze bardziej przesuszona. Często stosowałam go na noc. Rano budziłam się z popękanymi ustami. Wspomniany wyżej balsam z Lovely sprawował się o niebo lepiej. Od razu po nałożeniu usta były miękkie i taki efekt utrzymywał się bardzo długo. Po nałożeniu na noc, rano usta były złuszczone i po przetarciu chusteczką niepotrzebnej skórki usta były miękkie i nawilżone. Mój M. również go używał, a miał problem z kącikami i pękającymi ustami i też balsam pomógł jak żaden inny. Cena tego cuda to około 8 zł za chyba 10g - dostępny w drogerii Rossman. zapakowany w ładny metalowy słoiczek, z delikatnymi kwiatkami na wieczku. Myślę, że i bez zdjęcia znajdziecie bez problemu;) No a miało być o Carmex'ie. Chyba większość zna. Ładne, proste, klasyczne opakowanie. W środku żółtawa maść. Na ustach rozprowadza się dobrze i jest przeźroczysty. O właściwościach wypowiedziałam się wyżej. Istnieje pod kilkoma postaciami (sztyft i balsam w tubce).
Pojemność takiego słoiczka to 7,5 g, a zapłaciłam za niego coś ponad 2 funty. Na mnie nie podziałał, może jestem wyjątkiem. Koszt nie jest wielki więc można wypróbować. W każdym bądź razie miłością do niego nie zapałałam.

Obudziłam się dzisiaj wcześniej.. Na zewnątrz było pięknie.. Gęsta mgła, kolorowe liście i przebijające się promienie słońca.  

Miłego weekendu;)